Comment!
You must be logged into post a comment.
Najzdolniejsi ludzie poszli tam, gdzie jest pieniądz
Autor: Piotr Kowalczyk
Z Robertem Brylewskim rozmawiałem przy akompaniamencie pierwszych petard witających 2005 rok – popołudniem 31 grudnia. Sceneria wywiadu – mikroskopijna kawalerka "Goldrockera" na warszawskiej Woli, migający cały czas w tle telewizor z "Discovery" i zerkający weń jednym okiem demoniczny Dr Brilke.
Dużo oglądasz telewizji?
Bardzo dużo, godzinami. Uwielbiam Discovery, te wszystkie historyczne programy. To jest bardzo ciekawe, interesuję się tym, drugą wojną światową, różne też przyrodnicze tematy mnie interesują. Podłączyli mi też niedawno internet, ale jeszcze go nie skonfigurowałem. Do tej pory nie miałem za wiele kontaktu z internetem – boje się, że bym po prostu wsiąkł, bo to zajmuje zbyt dużo czasu. Na maile trzeba odpisywać. Moją stronę internetową (brylewski.art.pl) robili mi ludzie dobrej woli, to była inicjatywa ludzka.
Mam taką dwoistość, że bardzo interesuje mnie technika. Stąd wzięło się u mnie zainteresowanie sprawami nagłośnienia, brzmienia, stąd zacząłem bawić się w pracę producencką. Mam dużą łatwość przyswajanie tego wszystkiego – jestem w domu. Potem przekłada się to na muzykę, bo zaczynasz myśleć przestrzennie. Lubię, jak w muzyce jest brud – jeśli tego nie ma, a jest perfekcja, to jest to dla mnie niewiarygodne. Nie lubię, jak coś brzmi, jak Lady Pank.
Kolejne twoje płyty ukazują się ze sporym opóźnieniem. Na płytę ze Światem Czarownic musieliśmy czekać kilka ponadplanowych lat, na jesień zapowiadany był nowy album Brygady Kryzys ( z 28 marca na bliżej nieokreśloną przyszłość przełożona też została premiera najnowszego albumu Brylewskiego – przyp. PK)…
Dobrze jest, jak są tego jakieś powody pozytywne. Z Brygadą Kryzys nie bierzemy się za nagrania z pozytywnych powodów. Po prostu mamy tak zajebiste warunki, że nie mamy się gdzie spieszyć. (śmiech) Pierwszy plan był taki, żeby nagrać nowy materiał jak najszybciej. Ale odnalazł się nasz reżyser z pierwszej, czarnej płyty Brygady. Gość jest jednym z nielicznych autorytetów w tym kraju jeśli chodzi o reżyserię dźwięku.
Ze Światem Czarownic ciężko to nazwać pozytywnymi powodami. Mieszkałem 400 kilometrów od zespołu i było trudno zorganizować jakiekolwiek spotkanie. Nagrywanie tej płyty przypadło chyba na najgorszy czas jeśli chodzi o muzykę w tym kraju – rzadko zdarzały się fajne miejsca, gdzie nas zapraszano. Miałem rozwód, część nagrań robiono w Pile, część w Poznaniu, część w Białymstoku itd.
Nowa płyta "Warsaw Beat 11/12 2004" jest z kolei kontynuacją po latach pierwszego "odcinka" o tym tytule wydanego pod koniec lat 90….
Nie do końca kontynuacją. Pierwszą płytę, wydaną przez Centrum Sztuki Współczesnej, robiłem w całości sam, teraz koncepcja jest taka, że jest to płyta Roberta Brylewskiego i zaproszonych muzyków. Niekoniecznie muszą to być profesjonalni muzycy, niekoniecznie musimy grać za pieniądze, na scenie czy w studio.
Mam układ z Tone Industria, że nowe płyty będą wychodzić co dwa miesiące (niestety, tradycyjnie jest obsuwa – przyp. PK). Mam gotowe już trzy następne płyty, w dziewięćdziesięciu paru procentach, kolejne powiedzmy w połowie. Do pierwszych trzech płyt mam gotowe nawet okładki. Mam nadzieję, że w ciągu następnych paru lat uda mi się wydać kilkanaście płyt.
A propos radykalnych zespołów – czytałem zapis chata z tobą i Magurą i na pytanie "czy lubicie Dezertera" odpisaliście: "nie lubimy, ma kiepskie melodie".
Zacznijmy od tego, że jak pierwszy raz wszedłem w życiu na chata, to miałem wrażenie, że połączyłem się psychiatrykiem. Moje próby nawiązania kontaktu z ludźmi udały się dopiero, gdy napisałem "boli mnie Legia" (śmiech). A jeśli chodzi o Dezertera, to był jakiś absurd – to mógł Góralski napisać. Dezerter są dla mnie jak najbliżsi krewni. Oni są jak harcerze w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Robal i Grabowski to są poważni goście, dużo poważniejsi ode mnie.
Występowałeś z Brygadą na gotyckim festiwalu w Bolkowie. Średnio pasowaliście mi na ten festiwal.
Tam grali też Cool Kids Of Death, Ścianka. Nie wiedziałem, że jest tam tak duże środowisko i że tak zajebisty performance się tam odbywa. Ludzie są śmiesznie ubrani, wyglądają jakby, wiesz, wyperfumowani wstali z grobu.
Wracając do „Warsaw Beat”, nie uważasz, że ludzie przestali kupować płyty i ten pomysł z seryjnym wydawaniem albumów skończy się wielką klapą?
To jest raczej nie do zatrzymania, sam dużo kopiuję muzyki. Fajnie, że jest takie piractwo. Boli mnie raczej co innego – absolutny brak świadomości. Blokuje się dostęp do mediów. Spotykam się z szefem wielkiej wytwórni płytowej, żeby pogadać o wydaniu płyty Falarka. I on się mnie pyta: „Ten Falarek to jest czad, tak?”. Ja mu mówię: „Tak, Falarek to jest jeden, wielki, traumatyczny, śmiertelny czad”. A on: „To, sorry, bo z czadów to my już T.Love wydajemy”. Szef wytwórni płytowej ci mówi, że on to właściwie tylko Stinga słucha. Dobrze, że faks umie obsłużyć. To są ludzie, którzy mają takie powiedzenia jak „samemu świata nie zmienisz”, „wpadłeś jak śliwka w kompot”, „wpadłeś między wrony, kracz jak i one” – takie ludowe bzdury.
Niestety prawda jest taka, że najzdolniejsi ludzie poszli tam, gdzie jest pieniądz – na różne marketingi, śmingi, dupingi I brakuje bardzo na scenie niezależnej ludzi o talentach organizacyjnych, trzymających kasę.
(…)
Czemu płyta nazywa się „Warsaw Beat”? Czy jest coś takiego jak „warszawski bit”?
Jeśli się kocha swoje miasto, to ciężko, żeby to nie miało jakiegoś odniesienia. Chodziło mi o środowisko muzyków. Uważam się za patriotę, obojętnie, czy światowego czy lokalnego. Jeżeli mieszkasz w jakimś mieście, to szukasz symbolu, które pokaże to miasto – stąd ten Pałac Kultury na okładce. Mieszkałem w jego okolicach, zajmował mi dwie trzecie widoku z okna.
Na płycie sporo jest takich "wątków nostalgicznych"…
Tak, oczywiście. To jest podstawa. Nostalgia jest bardzo dobrym przykładem na energię rządzącą muzyką. W muzyce ludowej ckliwość i nostalgia są podstawą. Poza tym walka z beznadzieją: wiesz, że przegrasz, ale zaczyna ci to sprawiać przyjemność. Nienawidzę dołowania ludzi dla samego dołowania sprzedawania im jakichś swoich uczuć psychicznych, których sam byś nie chciał powielać.
"Desperado" to np. utwór nostalgiczny, ja bym mógł powiedzieć, "kataloński". Kiedyś zrobiłem kilka utworów, w których śpiewałem takim międzynarodowym, pseudo-hiszpańskim. To nagranie powstało tak, że siedzieliśmy u mnie w domu z Radkiem z gitarami o czwartej nad ranem i dosłownie zasypialiśmy na krześle, nagrywało się to wszystko na komputer, i ledwo szarpaliśmy w te struny i jakoś to wyszło, powycinane z totalnie nieprzytomnych rzeczy.
(…)
Wszyscy ciebie pytają o Kryzys, Brygadę Kryzys, Armię. Lubisz w kółko opowiadać o przeszłości?
Generalnie nie przepadam za archiwaliami. Mam za dużo planów jeszcze nie skończonych. W tej sytuacji jak teraz, to wszystko w porządku, ale przede wszystkim namawiam na działania aktualne, a nie robienie pamiątek, rocznic itd. Chyba że jest to inicjatywa oddolna – jak z Tribute To Kryzys. Odzew był tak duży, że nie było się co zastanawiać, czy to robić.
Byliście niemalże beatyfikowani z okazji tej płyty…
Ja się nie czuję beatyfikowany. Raz, że spłynęła masa nagrań i jest to bardzo przyjemne, ale było to wszystko oddolne. Żałuję tylko, że wcześniej to nie wyszło, jak jeszcze "Radiostacja" była w miarę sprawna.
Sporo jest innych kawałków Kryzysu nigdzie, nigdy nie publikowanych, które znam z netu. Np. "Nie jest źle". Świetny kawałek… Czy coś planujesz z nimi zrobić?
To akurat jest słabe. Ale były inne: "Na plaży", "Portret", "Potem". I ja je pamiętam. To są takie utwory , które chciałbym zrobić w wolnej chwili. Jeśli chodzi o covery, to z Kryzysem graliśmy najwięcej utworów Marleya, Deadlocka, Joy Division i Neila Younga "Like a Hurricane". Może ukaże się reedycja kasety Kryzysu "78-81".
Kryzys i Brygada Kryzys to są dwa zespoły, które niemal wszyscy uważają za początek muzyki niezależnej. Oba ty zakładałeś. Jesteś po 25 latach w pewnym sensie pomnikiem jakiejś postawy artystycznej, prawdopodobnie wbrew sobie…
Jeśli chodzi o sprawę muzyki niezależnej, to faktycznie nastąpiło wtedy pierwsze włamanie, dzięki czemu muzyka przestała powstawać w teczce jakiegoś menedżera i producenta.
Miałem to szczęście w nieszczęściu, że miałem w tamtym okresie 18 lat. Ale generalnie dla mnie jest to abstrakcja. Zdaję sobie sprawę, że ludzie sytuują mnie na jakichś pomnikach, nazywają mnie "ojciec punk-rocka", "człowiek legenda", "weteran sceny offowej" i inne tego typu bzdury. Jestem bezsilny. Nie będę się przed każdym zwierzał ze swojego życia, na ile jest ludzkie, a na ile jest robaczywe. Jeśli ktoś mi mówi coś takiego, to są to straszne przekłamania. To kosztowało pracę i życie wielu osób. To są wrażliwi ludzie i nie wszyscy to wytrzymali. Niektórzy przejebali sobie życie. Więc mam świadomość tego, że ja nie jestem żadnym ojcem ani żadną legendą. To tak samo jak mówienie, że papież zniszczył komunę i zwalił mur berliński. Jest to tak samo krzywdzące dla tysięcy ludzi, którzy stracili życie.
Widziałem w telewizji, jak dziennikarka, która za komuny dupę lizała każdemu, ona nagle cnotliwa, ona w szary worek ubrana mówi na ekranie "ależ proszę państwa, nie od dziś wiadomo, że papież to ma słuch absolutny" (a propos jego płyty papieskiej). To tak jak Stalin, wielki językoznawca, malinowe usta. Znam zalety Ojca Świętego, ale wmawianie mi, muzykowi, że staruszek przed swoją ostatnią drogą życiową ma słuch absolutny, to jest przecież fizycznie niemożliwe.
(Podnosi głos) "Ale ja wiem, że Bóg istnieje. Widziałam go, miałam zdjęcie z autografem I zaproszenie do nieba". A jak się spytasz wierzącego, czy jesteś pewien, że Bóg istnieje – "ależ oczywiście, widziałem go, to mój sąsiad". Wiary nie można imputować, to jest rzecz indywidualna. Ja nawet do dzieci nie wyskakuję z czymś takim – słuchajcie dzieci, ja wiem, że Bóg jednak jest. Mogę sam prywatnie w to wierzyć, ale żeby wychodzić z tym do ludzi I powiedzieć "olśniło mnie, przyszedł do mnie Jezus w postaci pół-modliszki, pół-rogalika", objawił mi swoje święte plany. To jest zbyt duża odpowiedzialność – ludzie traktują twoje objawienia poważnie, gdzieś ich, kurna, wiedziesz, a tam tabliczka z napisem "manowce".
Tymon ma taką piosenkę "Wszystkie skarby Watykanu są już dawno spakowane"…
To jest akurat nasza wspólna piosenka, z mojego pomysłu. Wiesz co mnie zainspirowało do tego kawałka? Krakowska artysta Turnau, Grzegorz Turnau (z amerykańskim akcentem). Śpiewał „nie przenoście nam stolicy do Krakowa” czy coś takiego i chodziło mi to po łbie I wymyśliłem coś podobnego, tylko w inną stronę (śmiech).
Ja się świetnie czuję z Tymonem, także jako jego teść. Stworzyliśmy spółkę artystyczną. On jest perfekcjonistą, zna perfekcyjnie angielski, jest świetnym gitarzystą. A ja jestem bałaganiarzem, mam umysł populistyczny. Doskonale się uzupełniamy.
(…)
Wiele osób było zaskoczonych twoim wywiadem z "Punk Rock Later", tym, że mówisz sprawach typu wojna w Iraku w sposób zgodny choćby z linią "Gazety Wyborczej".
Patrzę z innej perspektywy. Czuję się trochę związany z tym krajem, miastem itd. Patrzę na to, jaka była historia tego zniewolenia, na ile można było przewidzieć pewne konsekwencje. To, co się dzieje w Iraku polega na tym, że bardziej cywilizowany i mniejszy diabeł wykańcza takiego diabła, którego już dawno ktoś powinien wykończyć. Nie jestem w stanie ci powiedzieć, jak mnie to wkurwia, jak ludzie wychodzą i protestują przeciwko wojnie w Iraku, a jak gazował Saddam bezbronne dzieci i kobiety, to wszyscy na McDonalda, rozumiesz – idziemy atakować McDonald, niech żyje wegetarianizm, precz z cyrkiem. To jest dopiero cyrk, jak się ludzie dają manipulować… Albo słowo "antyglobalista" – jak można się dać nazwać "człowiekiem antyplanetarnym"? A kto to wymyślił, jak nie te sługusy od robienia image’u, od czarnego PR i nakręcania syfu? Przed 1990 słowo "antyglobalista" nie istnieje. To jest pewien termin medialny, który został ukuty, żeby zdyskredytować pewien rodzaj myślenia. Za komuny trzeba było być czujnym na ściemę, z różnej strony próbowali cię podejść, a teraz tego nie ma. Ludzie idą jak ślepe krowy.
Nie cierpię Busha, dla mnie to jest facet, który wygląda, jakby całe życie pił ropę, ale jeśli dzieje się coś takiego jak w Iraku, to mam świadomość tego, co może być później i co było wcześniej. Dobrze, że nie zaczęliśmy knucia z Niemcami i Francuzami przeciwko Stanom Zjednoczonym. Gdyby nie jebana materialna pomoc USA po drugiej wojnie światowej, na której zarobili mnóstwo pieniędzy, to tu Stalin z Hitlerem spłodziliby, rozumiesz, jakiegoś karławego sukinszatana. Amerykanie na szczęście nie wymagają hołubienia i pomników wdzięczności wielkości Pałacu Kultury.
To jest właśnie smutne, że nawet najgorszy psi filet – typu Giertych w różnych tam komisjach odgrywa czasem pozytywną rolę.
Z drugiej strony nie jestem fanem politycznej poprawności – mam wobec niej dywersyjne plany. W Unii zaczynam mieć wrażenie, że gej to jest lepszy człowiek, że to jest właśnie dobra droga dla człowieka. Do niektórych zawodów nie wejdziesz, jeśli nie jesteś gejem. I to z czym UE niby walczy – nietolerancja, molestowanie w pracy – tworzy się jednocześnie getto. Jak za parę lat heterycy się obudzą, powiedzą basta, dość tego, to ci geje będą biedni. Niedawno "Skawa" Skawiński przyznał się do bycia gejem – czekał na Unię, aż ta go obroni.
Ale pierwszy przyznawał się chyba Tymon kilka lat temu…
Z Tymonem to nie wiadomo jak jest. Musiałbyś z nim bardzo prywatnie porozmawiać. My wpuszczamy się nawzajem w maliny. Historyjki typu: "a wiesz w lasach w Bawarii wpuścili do przyrody sterowane przez internet sztuczne zające na japońskich tranzystorach, nie do odróżnienia od normalnych, musiałbyś podejść i zrobić rentgena. I niektórzy wchodzą w takie historie"… Bardzo podobni jesteśmy z Tymonem, jeśli chodzi o artystyczne obrazoburstwo. Tymon ma przyrost szyszynki czy czegoś tam – jest multiinstrumentalistą, perfekcjonistą, cierpi na nadproduktywność.
(…)
Kiedyś nadużywałeś słów kluczy w rodzaju "Babilon", "system". Chyba ci to minęło?
Komuna to była rzeczywistość, w której trzeba było umieć się poruszać. A stan wojenny to już w ogóle była komuna do kwadratu. Prasa, ten półdupek zza krzaka Rogowiecki, tak o nas pisał – "słowa klucze". Izrael i te wszystkie słowa klucze to była sytuacja zakonspirowana wbrew pozorom. Bo dzięki temu mogliśmy nagrać płytę, która jest urągliwa w stosunku do systemu totalitarnego, rządu, zarazem jest naiwna i prosta. Takie teksty jak "telewizja mówi zło" były wtedy nie do pomyślenia – wszystko dzięki temu, że jeśli ktoś miał wątpliwości, to myśmy udawali: "My jesteśmy pacjenci psychiatryka i właściwie Bóg i może jeszcze konopia, bo to nam pomaga. Państwo, rozumiecie. Jaka polityka w ogóle? Bóg, konopia i LSD może jeszcze". Potem nam minęło.
Wykonaliśmy poza tym kawał roboty integracyjnej. Słowo Izrael jest znienawidzone, "ty Żydzie" to najgorsza obelga. Dzięki nam to się jakoś tam zaaklimatyzowało, z czego początkowo nie zdawaliśmy sobie sprawy. Traktowaliśmy to trochę jako nazwę własną, jako wspólną część chrześcijaństwa i judaizmu.
Lubisz żartować z różnych śmiertelnie poważnych (i tragicznych) rzeczy: Oświęcim, Holocaust, Żydzi, Hitler, kościół, religia itd.
Nie uważam tego za profanum, tylko za spoufalenie. Chasydzi spoufalali się z Bogiem, urągając mu. Kłócili się z nim: "Boże jesteś strasznym chujem, dlaczego mi to zrobiłeś?". Podoba mi się to i myślę, że również Istocie Boskiej, która prawdopodobnie istnieje bądź nie, nie wiem. Jeśli ten Bóg ma istnieć, to niech on będzie fajny, a nie będzie jakimś skundlonym pod-Stalinem albo Stalinkiem. Nawet Auschwitz – jeśli ktoś nie potrafi z tego zażartować, nie mówię że po chamsku, to znaczy, że coś jest chore. Dowcip jest czymś takim, że wiadomo, że sprawa nie jest przegrana.
"By the Rivers Of Babylon" – ta słynna piosenka, którą Boney M śpiewało z defiladowym uśmiechem na ustach to jest żałobna pieśń, którą się powinno grać dwa razy wolniej, a tekst jest jednym z najsmutniejszych. Jego puenta jest taka: jesteśmy w niewoli babilońskiej, sytuacja jest tak smutna, że nawet nam się nie chce grać muzyki, gitary zawiesiliśmy na kołkach. To tak jakby po Powstaniu Warszawskim zrobiono pamiątkową pieśń.
Tak samo hymn Unii Europejskiej. Oj, jak jest zajebiście w tej naszej Unii. Niech reszta świata pozdycha z głodu, później im pomożemy. Same kłamstwa. To jest melodia dla pesymistów, "uśmiech się" z rana i udawaj, że wszystko jest dobrze, nawet jak jest chujowo, bo od tego twoja praca zależy. Dla mnie hymn Europy to powinno być – jeśli już ma być to meszczańsko-babilońskie-patriotyczno-świecznikowe – coś w stylu "Roty" – smutna melodia, wpadająca w patos. Góra – dół, pytanie – odpowiedź.
Wszelkie nazewnictwo jest dla mnie bardzo ważne – dlatego tak wkurzał mnie ten "antyglobalizm". Z kolei słowo punk które też miało negatywne konotacje jednak się przyjęło na zasadzie "chcecie gówno? Damy wam gówno". Oglądam sobie film amerykański z polskim tłumaczeniem i są tam śmieszne dialogi: fuck off you punk! – odczep się ty muzyku alternatywny; you motherfucker! – nie lubisz swojej matki; fuck off – odczep się; son of the bitch! – o, cholera. (śmiech)
Rozmowa schodzi na temat piractwa, Microsoftu, Billa Gatesa, czarnego PR-u
Świetna nazwa na zespół albo na DJ-a "czarny PR", "Black PR". Był taki zakon pijarów (śmiech)
… mój ojciec skończył ich liceum…
Tak? A ja chodziłem do Świętego Augustyna przez pół roku. Wiesz, co to był PAX? Bardziej skundlonej historii nie słyszałem. W podstawówce nieuczciwie wygrałem olimpiadę geograficzną i mogłem sobie wybrać szkołę. A byłem w tym czasie na wakacjach w Bułgarii, wracam, a moja matka: "synku, wybrałam ci szkołę, znakomite warunki, sale wykładowe, basen". Przychodzę, a to liceum męskie – załamka. W dodatku rządzi ksiądz: Bydlaczki, dzisiaj nie będzie historii Kościoła. Weźmy dziennik. Szelepow, powstań. Ty Ruski jesteś komunistyczny bydlaczku, co ty robisz w katolickiej szkole, ty nieochrzczony pewnie jesteś? W tej szkole były jaja – raz walnąłem w plecy faceta od zetpetów, trójka klasowa wykręciła mi ręce i mnie wyprowadziła ze szkoły. Nie zdałem, przeniosłem się do Reja – wtedy to była freakowska szkoła, mieszała się młodzież z bardzo różnych środowisk – protestanci, katolicy, Żydzi, czerwoni, opozycjoniści. Ja się tam genialnie czułem. Co śmieszne, teraz dyrektorem jest tam facet, który wtedy był kapem w PAX-ie.
(…)
Grając, sprawiasz wrażenie osoby zupełnie wyłączonej…
Na scenie nie czuję się jakoś inaczej, ludzie, scena, coś ważnego, tylko jakby to była część życia, jak jedzenie czy kładzenie się spać. Zauważyłem, że to nie ode mnie wszystko zależy. Jestem w ogóle bardzo mało spostrzegawczy, dopiero ostatnio się zorientowałem, że nasz basista Brygady, Kwadża, jest leworęczny. Ale jakbym nie miał takiego umysłu w ten sposób skonstruowanego, to bym, nie mógł tak polecieć muzycznie, bo nie myślałbym cały czas o muzyce. Kiedyś byłem normalnie spostrzegawczy, ale to nie jest od dragów, bo ja wiem, w jakim stopniu one wpływają na mnie, nie muszę się oszukiwać. Na scenie zresztą trzeba się wyłączyć. Nie można być na scenie – jak to się mówi – wiarygodnym, szczerym i w 100% być sobą. Jeśli opowiadasz o czymś, np. Historię jakiegoś kolesia, to musisz się wcielić w tą rolę. Jak wrzeszczysz na scenie, to nie robisz tego z całych sił, tylko tak, żeby przez mikrofon i wzmacniacze to brzmiało jak wrzask. To nie jest udawane, tylko jakby przedstawiane. Opinia "on jest na scenie w 100% sobą" to jest czasami fatalna opinia.
To jest raczej jak w teatrze. Teraz zresztą będę grał w "Hamlecie" w Ryszarda Kawalca jako jeden z grabarzy (razem z Kelnerem, jesteśmy też jako autorzy muzyki). Sztukę robi niezależny teatr Akademia Ruchu, będzie to wystawiane w Kopenhadze. Nowoczesny spektakl – większość postaci będzie szła z telebimów, będziemy mieć z Kelnerem duże możliwości improwizacji. "Hamlet" po latach jest dla mnie odkryciem, ta wersja też bardzo mi się podoba. Fortynbras, król Norwegii, jest w tej sztuce pozytywnie pokazany, wjeżdża na scenie na nartach biegówkach, z flagą Norwegii. Fortynbras jak z wiersza Herberta – fajny był ten Hamlet, ale sprzątnijcie stąd jego zwłoki.
You must be logged into post a comment.