Comment!
You must be logged into post a comment.
"Przekaz tekstowy tej płyty mówi, że nie warto się martwić o to ile ropy można zdobyć dzięki wojnie"
Metalcore’owa rewolucja trwa nieprzerwanie, nowe zespoły wyrastają wszędzie jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Jednak sama muzyka nie jest nowa. Istniała już w latach dziewięćdziesiątych, co prawda nazywana była wtedy hardcorem, ale brzmiała bardzo podobnie. Takie kapele jak Biohazard, Madball, Sick Of It All czy Pro-Pain tworzyły wtedy małą, ale silną scenę.
Ten ostatni zespół swój debiut wydał w 1992 roku i był to jeden z najlepszych krążków tego gatunku, jaki wtedy się ukazał. Od tamtego czasu Pro-Pain nagrali jeszcze dziewięć płyt. Na kwiecień przewidziana jest premiera kolejnego wydawnictwa, które śmiało mogę powiedzieć stawia młode zespoły nurtu metalcore’owego w niezręcznej sytuacji, gdyż zawiera muzykę o wiele bardziej interesującą, energetyczną, agresywną i co by dużo nie mówić – metalową!
MH: Nagraliście nowy album. Z tego co wiem dziennikarze bardzo go chwalą.
Eric Klinger: Odzew jest niesamowity, udzieliłem mnóstwa wywiadów. Jak wiesz, album jeszcze się nie ukazał, ale ludzie z którymi rozmawiam, dziennikarze mówią, że to bardzo udany krążek. Wszyscy są zgodni, że to jest klasyczny Pro-Pain, to dla nas bardzo ważne, zwłaszcza, że gramy już od 14 lat. Mogłoby się wydawać, że przez ten cały czas skończyły nam się pomysły, ale dotychczasowe opnie temu zaprzeczają.
MH: Jak powstawał materiał na płytę "Prophets Of Doom"?
EK: Nasz proces tworzenia wygląda nieco inaczej. Normalnie, zwykły zespół ćwiczy razem w tym samym miejscu. Piszą utwory i w miejscu prób pracują tygodniami zmieniając, ulepszając itd. Niestety, w naszym przypadku to nie działa. Mieszkamy w dwóch różnych stanach, co uniemożliwia nam tak częste spotkania. Gary i Tom jakieś cztery lata, czy pięć lat temu przeprowadzili się z Nowego Jorku na Florydę, a z kolei ja i nasz perkusista JC Dwyer mieszkamy w Pittsburgu w Pensylwanii. W takim układzie ja i JC spotykamy się w naszym mieście, Gary i Tom u siebie. Nie możemy się spotkać razem na próbie, dlatego też piszemy w parach. Gdy powstanie jakiś materiał przesyłamy go sobie albo na płytach, albo przez pocztę elektroniczną lub FTP. W taki sposób powstała "Prophets Of Doom", nie tworzymy tak, jak normalny zespół. Nie czekamy aż przyjdzie do nas natchnienie. Po prostu wyznaczamy sobie czas na nagranie płyty. Wówczas zamykam się w swoim studio w Pittsburgu i z pomocą automatu perkusyjnego i gitary składam riffy i układam kompozycje. Potem wysyłam to do Gary’ego. Zresztą wszystkie pomysły muszą przejść przez jego ręce, bo to on jest szefem Pro-Pain, jego głównym kompozytorem i autorem tekstów. Piosenka musi pasować do tego, o czym Gary chce śpiewać. Gdy dopasuje tekst do utworu odsyła go mnie i wtedy mam pełen obraz, jak to będzie brzmiało. Taki proces tworzenia zajął nam jakiś miesiąc czasu, może nawet dwa. Kolejny miesiąc poświęciliśmy na nagrywanie "Prophets Of Doom".
MH: Jak więc oceniasz waszą najnowszą płytę?
EK: Zespoły powinny wierzyć w to, co robią. Pod tym względem jestem taki sam, dlatego uważam, że "Prophets Of Doom" to nasz najlepszy jak dotąd krążek. Według mnie ta płyta pokazuje większy rozwój zespołu, lekkie odejście od tego, co normalnie robimy. Na wszystkich poprzednich płytach Pro-Pain był bezpośredni i dążył do określonego celu pod względem muzycznym i tekstowym. Nowa płyta na pewno jest kontynuacją naszych poprzednich wydawnictw z punktu widzenia tekstów, przekazu. Muzycznie, odeszliśmy lekko od typowych prostych zagrywek gitarowych i położyliśmy nacisk na zróżnicowane rytmy, oparte na ciekawych riffach. Oczywiście nie jest to całkowite odcięcie się od przeszłości zespołu, dlatego tak bardzo podoba mi się "Prophets Of Doom". Trudno mi jest obiektywnie go ocenić z uwagi na fakt, że nagrałem ten krążek ale uważam, że to najlepsza rzecz jaką zrobiłem i bardzo podoba mi się produkcja. Wyszło to bardzo dobrze – brzmienie, piosenki, wokale. Ale jak już wcześniej powiedziałem, wszystkie zespoły powiedzą ci to samo o swoich nowych płytach. Jedynie czas pokaże, czy za dwa, trzy lata będę równie entuzjastycznie nastawiony do tej płyty jak dziś.
MH: "Prophets Of Doom" to bardzo pesymistyczny tytuł. Dlaczego wybraliście akurat taki, a nie inny?
EK: Za każdą naszą płytą coś się kryje, jakieś przesłanie… Zazwyczaj dotyka ono spraw społecznych lub politycznych. Tym razem zrobiliśmy chyba najbardziej polityczny album w historii Pro-Pain. Pisząc teksty wyrażamy swoje opinie i to, co myślimy jako zespół i indywidualnie o obecnej sytuacji na świecie i o tym, co się wokół dzieje. Mogę szczerze się wypowiadać w imieniu nas wszystkich, bo myślimy podobnie, mamy te same punkty widzenia na wiele spraw i niemalże we wszystkim się zgadzamy. Oczywiście w różnym stopniu. Dlatego też tytuł jak i okładka reprezentują naszą postawę wobec całego zła jakim przesiąknięty jest teraz świat. Co do okładki, to muszę ci powiedzieć, że trafiliśmy na ten obrazek dość przypadkowo. To zdjęcie również ma swoje ukryte znaczenia. Mianowicie na wkładce umieściliśmy tylko czaszkę, która reprezentuje śmierć. Po lewej stronie czaszki znajduje się suknia bogatej kobiety, a po prawej suknia biednej. Dla nas oznacza to, że nieważne co życie ci przyniosło, dla śmierci wszyscy jesteśmy równi. Na łożu śmierci nieważne będzie, co osiągnąłeś w życiu, co z nim zrobiłeś. Przekaz tekstowy tej płyty mówi, że nie warto się martwić o to ile ropy można zdobyć dzięki wojnie, o to jak ludzie kierują swoim życiem. Nie chcę iść na wojnę z powodu komunistów, nie chcę walczyć z innymi z powodu chrześcijaństwa. My na tej płycie właśnie na to położyliśmy największy nacisk. Teksty idą w tym kierunku, zgłębiają różne tematy, związane przykładowo z okupacją Iraku. Jesteśmy całkowicie przeciwko wojnie. Nie widzimy powodu, dla którego mielibyśmy wysyłać naszych braci, nasze siostry, ludzi, których kochamy by umierali za człowieka, który twierdzi, że walczy w imię boga. Jeśli bóg chciałby nas obronić, to by to zrobił. Ja osobiście nie jestem chrześcijaninem, nie wierzę w takie rzeczy, dlatego też nie daje się omamić bzdurami, którymi George Bush i media karmią ludzi. O to głównie chodzi na tej płycie i znalezienie odpowiedniego tytułu oraz okładki było kluczem do dopełnienia konceptu.
MH: Tą wypowiedzią rozwiązałeś moje wątpliwości dotyczące waszego podejścia do wojny w Iraku, a tym samym utworów "Un-American" oraz "Blood For Oil". Ale macie także piosenkę zatytułowaną "Days Of Shame". Czy uważasz, że teraźniejszość to tytułowe dni wstydu dla Ameryki, świata i ogólnie ludzi?
EK: Myślę, że dotyczy to całego świata, ale niekoniecznie chodzi nam wyłącznie o czasy teraźniejsze. Nazwaliśmy ten track "Days Of Shame", ale odnosi się on do każdego momentu w historii, w którym bardzo źle się działo. W mojej opinii mało było takich momentów, których nie musiałbym nazywać dniami wstydu. Jednak ta piosenka raczej mówi o Ameryce i ludziach tu żyjących. Były czasy, kiedy Amerykanie byli szanowani za swoją narodowość, z tego, czy innego powodu. Obecnie sytuacja się odwróciła i jest tak, że nie lubi się Amerykanów. Smutne jest to, że wydaje się opinię o człowieku, bez bliższego poznania. Smutne, ale to się często zdarza. Wiesz, jeśli zostajesz zaliczony do czegoś, z czym się nie zgadzasz albo jesteś całkowicie temu przeciwny, to jest to dla ciebie powód do wstydu.
MH: Jak myślisz, można to jakoś naprawić? Jest na to jakiekolwiek lekarstwo?
EK: Hm, na początek przydałby się nowy prezydent (śmiech). On nie jest zbyt inteligentny, ale w jakiś sposób udało mu się omamić ludzi. W końcu pomimo wszystkich sprzeciwów wygrał wybory po raz drugi i to mnie naprawdę przeraziło. Zdałem sobie z tego sprawę, bowiem jest wielu ludzi, którzy uważają dokładnie to samo, co ja. Oczywiście są i tacy, którzy uważają Busha za przywódcę, który przywróci chwałę Ameryce. Pieprzę chwałę! nie dbam o to, ja chcę żyć swoim, normalnym życiem. O tym też mówi pierwszy kawałek na płycie, a mianowicie "Neocon". "Neocon" to skrót od neokonserwatysty, który reprezentuje bardzo agresywną Amerykę. Amerykę, która może zaatakować każdego, bez najmniejszego powodu. Ale to jeszcze nie jest najgorsze, ponieważ Bush jest nie tylko agresywnym konserwatystą, ale także człowiekiem, który korzysta z siły dla osobistych korzyści. I dopiero to jest przerażające, ponieważ mamy przywódcę, który może zaatakować każdego, kiedykolwiek i gdziekolwiek z osobistych pobudek, a nie dlatego, że istnieje realna potrzeba. To już nie odbywa się na zasadzie, że Ameryka chce coś zmienić, naprawić tam gdzie jest źle, ale na prywatnych interesach Busha. Zatem czy jest lekarstwo? Trudno powiedzieć, ale na pewno należy zacząć od zmiany prezydenta, ale wydaje mi się, że nawet potem trzeba będzie czekać kilkanaście lat, ponieważ tylu ludziom wyprano mózgi bezsensowną gadką o terrorystach. Nawet jeśli istnieje realne zagrożenie, to nie mam zamiaru bać się na każdym kroku i o każdej porze, bo to nie jest życie, ale zniewolenie. Ja nie czuję się jak więzień, ale wielu moich znajomych i ich rodziny, którzy czują się jak w więzieniu, bo się boją. Także wymiana prezydenta nie załatwi sprawy od razu, dlatego myślę, że jedynym lekarstwem będzie czas.
You must be logged into post a comment.