Search for:
 

Generalnie to jest cyrk czyli o wolności duszy



Darek Dusza w rozmowie z Anką W. prostuje legendę Jarocina i kontestuje radosny kapitalizm

Zespoły nie cierpiały za miliony, wszyscy cierpieli. Jak był jakiś festiwal to pałką mógł dostać każdy, i artysta, i widz. A Jarocin… Myślę, że nie ma znaczenia, czy to był wentyl esbecki, co jest nieprawdą, czy była to totalna eksplozja wolności, co też jest nieprawdą, bo cenzura była przecież i normalnie się teksty oddawało.

Anka Woźniak: Niedługo ma się ukazać książka Grunt to bunt Grzegorza K. Witkowskiego (dziennikarz “Tylko Rocka” & ”Teraz Rocka”, autor strony www.jarocin-festiwal.com) – opracowanie obejmujące wszystkie festiwale w Jarocinie. Czekam niecierpliwie, bo taka solidna archiwizacja to chyba dobry pomysł, nikt do tej pory się tym nie zajął.

Darek Dusza: Tak, jakiś czas temu Grzesiek męczył mnie ileś godzin i naciągał na tę martyrologię i kombatanctwo. Na temat Jarocina dużo mitów, legend i bzdur się pojawiło. Kiedyś oglądałem film, nakręcony chyba przez telewizję francuską, który był poświęcony rockowi w Polsce. No i tam niegdysiejsze polskie naczelne zespoły popowe twierdziły, że one to prawie w okopach siedziały.To wyglądało na jakieś wielkie kombatanctwo. I ci artyści, jak to artyści, pierdolą głupoty i przedstawiają taki fałszywy obraz z cyklu “Polska walczy”. A te zespoły to w okopach były, owszem, ale głównie orbisowskich hoteli. Nigdy nie należy przesadzać, nie było kombatanctwa, te zespoły zarabiały wtedy dobre pieniądze, dużo grały, mieszkały w fajnych hotelach, i tyle. O Jarocinie też się różnie mówiło, że to esbecki wentyl bezpieczeństwa, że w ogóle impreza sterowana. A z drugiej strony, że to manifest kontrkultury. To chyba zresztą tak jest, że prawda jest gdzieś pośrodku.

Teraz wyszła książka Jarocin w obiektywie bezpieki, ale jeszcze jej nie miałem w ręku.

Materiały IPN-u potwierdzające spore zainteresowanie służb bezpieczeństwa Jarocinem. Wynika z nich mimo wszystko, że SB nie miało przemyślanej strategii kontroli festiwalu.

Z tego, co o słyszałem o książce i jej zawartości, to MO i SB muzyką za bardzo się nie zajmowały, zajmowały się bardziej subkulturami. Nie wyglądało to tak, że Cię szarpali na ulicy, bo byłeś muzykiem Śmierci Klinicznej, czy innego bandu. Szarpali cię za wygląd, za postawione pióra, za skórę itd. Te represje dotyczyły wszystkich przedstawicieli kontrkultury. Zespoły nie cierpiały za miliony, wszyscy cierpieli. Jak był jakiś festiwal to pałką mógł dostać każdy, i artysta, i widz. A Jarocin… Myślę, że nie ma znaczenia, czy to był wentyl esbecki, co jest nieprawdą, czy była to totalna eksplozja wolności, co też jest nieprawdą, bo cenzura była przecież i normalnie się teksty oddawało.

Ale podobno na pierwszych Jarocinach Chełstowski nie nosił tekstów do cenzury, była większa swoboda. Cenzura na szerszą skalę zaczęła się dopiero w ’85.

Nie wiem, skoro Walter tak mówi, to pewnie tak było.

Tak mówią muzycy.

Nie wiem, wydaje mi się, że nie dało się ominąć cenzury. Sama cenzura też była różna, inna w mediach, inna na koncertach. Na dużych ostrzejsza, na małych mniej, a że siedziały tam zazwyczaj starsze panie, które i tak nic nie kumały, to czasem jak się do nich poszło, to przymrużały oko. W niektórych miastach było tak, że miały to słodko w dupie, cieszyły się z ciepłej posadki.

Podobnie mówił Krzysiek Grabowski z Dezertera.

Wydaje mi się, że teksty zawsze były cenzurowane i to szczególnie na takim festiwalu jak Jarocin, który gromadził kilkanaście tysięcy ludzi.Ta impreza nie odbywała się w próżni. Ona odbywała się w funkcjonującym PRL-u i to PRL-u po stanie wojennym. Sądzę, że dla wielu ludzi była świętem, choć każdy zdawał sobie sprawę, że to erzac wolności.

Darek Dusza
Kompozytor, gitarzysta, niezależny tekściarz rockowy. Związany z wieloma kapelami: Śmiercią Kliniczną, Absurdem, Darmozjadami, Chuliganami, The Dudis, Shakin Dudi, także współtwórca akustycznego tandemu Dusza i Mercik. Mieszka w Gliwicach, ale często ucieka na ryby. Ostatnio bywa na rzece pstrągowej. Niedługo wejdzie w posiadanie specjalnego programu komputerowego, dzięki któremu będzie sam robił nagrania w domu i cały świat położy.

Jarocin nigdy nie był programowo antyustrojowy. Ale jakoś wierzyć mi się nie chce, że tam opozycyjnego klimatu w ogóle się nie czuło.

Powiem ci szczerze, ja go nie czułem.

No, ale wyczuwalny był chyba kontekst polityczny? Ja się domyślam, że polityką nie byliście specjalnie zainteresowani, ale…

Anka, a który z zespołów był? Żaden. To teraz, w kombatanckich opowieściach tak się gada. Pytanie z tą polityką sugeruje, że zespoły strasznie walczyły z komuną. Może kibicowały opozycji, ale jakby któryś z nas chciał naprawdę walczyć, to raczej by należał do jakichś podziemnych struktur Solidarności, partyzantkę by założył i drukował ulotki, a nie grał rocka. Dobrą ilustracją jest często cytowany fragment piosenki Lipińskiego Nie wierzę politykom. Za komuną nikt normalny, szczególnie z kapel punkowo – nowofalowych, nie przepadał. Większość nienawidziła komunistów jak psów, ale gdyby był inny ustrój, to nasz stosunek do innego establishmentu prawdopodobnie byłby taki sam. To raczej był bunt przeciw systemowi w ogóle, a że to akurat był komunizm… Ale w tamtych czasach nie było, zresztą nie miało prawa być, zespołu, który można byłoby nazwać zespołem politycznym. Kaczmarski był bardziej polityczny, owszem, ale też może nie do końca. Mnie się wydaje, że zespoły stroniły od polityki i od bezpośredniego angażowania się. Wszyscy mieli dość komuny, chcieli żeby się jak najszybciej skończyła, ale nas interesowało głównie granie, i tyle. A co ludzie wygadują, super, jak im w tym dobrze… Oczywiście, że niektóre teksty można interpretować jako wymierzone w komunę. Nasza Edukacja – kopulacja wyśmiewała socjalistyczną szkółkę, ale pewnie imperialny system szkolny też by nam się nie podobał. Mnie się dalej nic nie podoba…

Ale panowie z Zomo często odwiedzali wasze próby.

Ale w zdecydowanej większości przypadków nie byliśmy traktowani jako zespół, który śpiewa coś przeciwko systemowi. Nie tolerowali nas, bo wyglądaliśmy inaczej. Rekord pobiłem kiedyś w drodze z domu do Gwarka, gdzie graliśmy próby. Miałem koło 1 km do przejścia, a 18 razy mnie legitymowali. Więc to były tego typu drobne uciążliwości. Czasem wpadali na próby, parę razy gdzieś tam za włosy mnie wywlekli, na Rock Arenie też. Wszelkie podróże pociągiem też były niemiłe, bo parę komisariatów dworcowych zwiedziłem. Jednak traktowało się to jak jakiś tam element gry, po prostu tak było. Nic złego mi się nie stało. Natomiast było to uciążliwe, było jakąś formą represji psychicznej, gdy cały czas trzeba było iść z tym dowodem i liczyć się z tym, że w każdej chwili możesz wylądować na dołku i wrócić 48 godzin później do domu.

A same koncerty? Zawsze były obstawione?

Może Jarocina aż tak bardzo to nie dotyczyło, ale były Rock Areny, Rockowiska, czy na przykład słynna Fama, a tam już odbywały się prawdziwe polowania na panczurów. I pałowali te dzieciaki, ohydne to było. Gdy byłem na Famie z Absurdem, to przy promie czekały lodówy i wyłapywali punkowców. I na dołek. Po koncercie była totalna bieganina i gonienie punkowców. Też z klubu uciekałem, bo ulica była obstawiona zomolami, którzy łapali wszystkich jak popadło. Wystarczyła skóra i już byłaś na dołku. Mnie się udało uciec jakimś zaprzyjaźnionym trabantem. Kiedyś na koncert do Gwarka przyjechało bardzo dużo ludzi, to setkami w dwuszeregach ich na rynku ustawili i wszystkich rewidowali. Syf. To był syf. Ale dotyczył wszystkich wyglądających inaczej. Coś podobnego w latach 70. też przeżywali hipisi, łącznie z tym obcinaniem włosów. Tu było obcinanie czubów, pałowanie, itd. Trzeba było być bardzo zdeterminowanym, żeby jeździć na koncerty, bo wiadomo było co cię czeka. Miałem kumpla, którego stary pracował w milicji i oni na szkoleniach posługiwali się takim sformułowaniem: punki i inne elementy antysocjalistyczne. Dlatego tak traktowali całą subkulturę: należało ją tępić, to tępili.

Rozumiem, że poza esbeckimi interwencjami nic wam już nie groziło?

Jeżeli przeżyłaś już samą jazdę pociągiem do Jarocina i nie skończyłaś na dołku, to mogło być git. Jednak czasami podróżowałaś z kibicami, którym punkowcy jakoś się nie podobali. Jak jechaliśmy na ten pierwszy dla nas Jarocin w ’82 roku, to do pociągu wpadło kilkuset kiboli. Jakiegoś chłopaka podpalili, straszny cyrk tam był. Ale gdy już dojechałaś jakimś cudem na ten Jarocin, to można było przeżyć, chociaż to też nieprawda, że tak się wszyscy tolerowali i kochali. Zawsze były drobne dymy, ktoś komuś skórę skroił. W ’83 ulubioną rozrywką była konfrontacja pomiędzy punkowcami a flanelami, czyli zwolennikami, powiedzmy, hardrocka. Na szczęście to w miarę bezkrwawo przebiegało. Polegało na tym, że grał jakiś zespół hardrockowy, dzieciaki się bawiły pod sceną, i nagle w ten tłum wpadała husaria złożona z 500 panczurów. Trochę się szarpali, ale obywało się bez ofiar w ludziach. Zresztą wtedy postawili tę słynną barierkę, która odgradzała normalniejszych ludzi od nas. Generalnie było fajnie, bo była muzyka. Jarocin w ujęciu społecznym można zostawić socjologom, niech oni sobie biją pianę. Dla nas to była po prostu muzyka – bardzo dużo dobrej i różnej muzyki, muzyki niezależnej.

A co z załoganctwem?

Twoje wyobrażenie na temat niesamowitego międzyzałoganckiego braterstwa, to kolejna dawka legend. Cytując klasyków: "Bo my punkowcy, to jedna rodzina"? Bujda. Zawsze były jakieś podziały. Załoga jednej kapeli nie lubiła drugiej. Jak Siekiera przyjechała do Warszawy to też mieli złe przyjęcie, zawsze coś tam zgrzytało, bo element polskiego piekiełka występował zawsze i wciąż występuje w każdym środowisku. Z innymi zespołami spotykaliśmy się gdzieś tam, czy w hotelu, czy na próbach, parę imprez, ale kartek na święta sobie nie wysyłaliśmy. Wiesz, lubiło się i szanowało ileś tam osób. Przychodziłaś na festiwal, i nie tylko grałaś, ale i słuchałaś. Innych kapel nie traktowałaś jak konkurencji. Wtedy było o tyle fajnie, że każdy grał w innym stylu. Pamiętam koncert w Remoncie z 92 roku, grał Kult i pamiętam Staszewskiego, w marynarskim płaszczu ze złotymi guzikami, grał na saksie taki trochę psychodeliczny odjazd. Bikini też grało, taka wesoła nowa fala. Myśmy zagrali tam swoje numery, a także przeróbkę piosenek Mietka Fogga i Połomskiego, bo Mercedes świetnie ich parodiował.

W ’82 pojawiliście się w Jarocinie obok Detonatora, CDN-u, Kontroli W, SS-20 (późniejszy Dezerter – przyp.). Zaczynał się piękny czas dla muzycznego undergroundu.

Założyliśmy zespół w ’81, jakoś jesienią. Potem z basistą wylądowaliśmy na strajku studenckim.Kiblowaliśmy tam 3 tygodnie. Skończyło się o 6 rano przemówieniem Jaruzela i poszliśmy do domu. Już na strajku poznaliśmy wokalistę, Mercika, i na wiosnę, gdy zerwali pieczęcie z Gwarka, zaczęliśmy normalne próby. Praktycznie przez 2 lata z tej piwnicy nie wychodziłem, codziennie mieliśmy próby. Raz w tygodniu dawaliśmy skromną bańkę, robiliśmy demolkę, następnego dnia sprzątaliśmy i znowu się zaczynało. Wiosną ’82 wysłaliśmy kasetę naprzegląd zespołów w Brodnicy, tam chyba WC wygrało, nas nie zakwalifikowali. Drugą kasetę wysłałem do Jarocina. Siedzimy w piwnicy i ktoś z załogantów wpada, że słyszał w radio, że nas zakwalifikowali. Najpierw euforia, a później przerażenie. Byliśmy wypłoszeni – pierwszy publiczny występ z wokalistą, Mercem.Trema! Nic nie pamiętam, oprócz tego że graliśmy podstawową część repertuaru Śmierci Klinicznej. Kurcze, niesamowite wrażenie zrobiły na mnie kapele, które wymieniłaś. Szczególnie Rejestracja bardzo mi się podobała. Dobrze brzmieli, dobrze wyglądali, miało to klimat. Oczywiście Dezerter też był super, Bikini było świetnie, to był band z tego klubu od Ciechowskiego, z Odnowy, tak jak Rejestracja. Był Detonator, w którym grał wtedy Guma z Moskwy – mamo, mamo kup mi czołg śpiewał, pamiętam – Corpus X ze Szczecina. Super bandy były.

Potem w ’83 zagraliście już jako gwiazdy.

W ’83 był z nami w Jarocinie Szafir (Śmierć Kliniczna, potem legendarna reggae’owa formacja R.A.P. – przyp.), Mercik też wtedy jeszcze śpiewał Piotrek Malak grał na saksie. I chyba fajny koncert zagraliśmy. Przynajmniej tak wynikało z recenzji. Wiesz, przed tym Jarocinem zagraliśmy dużo koncertów i byliśmy nieźle ze sobą zgrani.

To był podobno najlepszy Jarocin?

Tak mi się wydaje, bo na następnym w ’84 zespołów było bardzo dużo, może za dużo. W ’84, ’ 85 załoganci pierwszych kapel punkowych zakładali swoje zespoły. Niektóre były wtórne, kopiowały głównie Dezertera. Oczywiście o każdej grupie teraz usłyszysz, że to zespół legendarny, kultowy. To takie modne słowa. Pojawiło się też dużo zespołów, nazwijmy je "bardziej piosenkowymi", które Rozgłośnia Harcerska puszczała jako polską alternatywę. Czy to tak naprawdę była alternatywa? Są różne teorie na ten temat.

To co było alternatywą?

Może te wcześniejsze zespoły, z których już część wtedy nie istniała? Było dużo ładnych zespolików, które grały takie w miarę obojętne tekściki i to było niby alternatywne. Jak powiedział mój kolega Zygzak z Xenny, komuna wtedy, od ’85 zaczęła traktować Jarocin i muzykę rockową jak wentyl bezpieczeństwa. Dlatego te zespoły mogły istnieć w radio. Pewnie część grała taką muzykę, bo taką lubiła, ich problem. Z mniej ostrymi tekstami, z łagodnym brzmieniem.

Z tekstami może dlatego tak wychodziło, bo cenzura się zaostrzyła?

Może.

W radiu zaistnieliście z Nienormalnym światem, który bezwzględnie uwielbiam. Bo Edukacji-kopulacji to się chyba wystraszyli?

Mimo że Śmierć Kliniczna była undergroundowa, to gdzieś tam od tego Rocka w Opolu, na które zaprosił nas Chełstowski, zrobiła się popularnym zespołem. Nienormalny świat poleciał w Trójce i doczołgał się do pierwszej dziesiątki, co spowodowało, że o zespole zrobiło się głośno. No, Edukacja też poszła, ale szybko ją zdjęli z anteny. Mieliśmy trochę dobrych recenzji, ale były też takie, w stylu: "Co to za teksty? Co to za nazwa? Kto za tym stoi? Polska młodzież nie chce takiej muzyki." I pomijając jakieś tam tanie pobudki ideologiczne, część dziennikarzy naprawdę nie kumała muzyki. Została na poziomie lat 70. i Black Sabbath był dla nich szczytem awangardy. Dlatego dla niektórych recenzentów Dezerter nie istniał, Śmierć Kliniczna nie istniała.

Szkoda, że nie udało się nagrać płyty długogrającej, skończyło się na dwóch singlach dla Tonpresu.

Nie mieliśmy na nią szans. Dobrze, że Klausowi Mitfochowi udało się wydać płytę, bo była (i jest) świetna. Mimo braku płyty trochę ludzi na nas przychodziło. W sumie przelecieliśmy ze Śmiercią wszystkie duże festiwale. Próbowaliśmy coś swojego robić, raz bardziej udanego, raz mniej. Trudno nas było zaklasyfikować, bo w naszej muzyce panował eklektyzm. Grałem na nieprzesterowanym wiośle i chyba dlatego się mówiło, że to już nie punk rock, że to nowa fala. Ale jaka nowa fala, jak tu reggae grają? To może punko reggae, ale jakoś te jazzowe dźwięki nie pasowały. To była paranoja, myśmy grali na jazzowych imprezach! Siedzieli muzycy i im się podobało. Zdarzyło mi się grać na gitarze z Big Bandem Henryka Gembalskiego. Dwa koncerty zagrałem, super było i śmiesznie, bo przecież byłem gitarzystą punkowym. Mówiłem zawsze, że gram rock’n’rolla, bo dla mnie nawet reggae to rock’n’roll. Oczywiście, to też jest umowne. Zawsze uciekaliśmy od takich szufladek. W zespole było pięć osób i każdy coś tam wnosił – jeden rock’n’rolla, inny jazz, Szafir reggae i tak się namieszało. To było dzieło zespołu. Nie było tak, że odgrywaliśmy numery. Było parę takich, w których wszystko mogło się wydarzyć i zostawał duży margines na improwizację.

I nawet zrobili o Was film.

Tak, Paweł Karpiński. Później zrobił To tylko rock, który nie podobał mi się, nie był dobrym filmem chyba, natomiast też się w nim znaleźliśmy. Mam to gdzieś na kasecie, śmieszne jest, coś tam bredzimy. A tak a propos wywiadów, artyści zazwyczaj bredzą. Trudno zawsze w takich wypowiedziach uniknąć tego selfmarketingu i autolansu i zazwyczaj człowiek się rozpędza, zaczyna gadać głupoty. Zapewne teraz sam to robię. To zmora dzisiejszych czasów: nikt nic nie robi, tylko wszyscy opowiadają, pokazują się. Czasem włączę telewizję i widzę: wchodzi jakiś misiek, coś pierdoli, nadyma się, puchnie, kurde. Później następny. Pytam się. kto to taki, a tu okazuje się, że to kolejny bohater kolejnego gniotowatego serialu. Teraz gwałtownie wzrosła ilość mediów i każdy chce gadać. Może lepiej by było, żeby ludzie tworzyli niż gadali. Wypowiadasz się swoją twórczością, a dorabianie do tego gęby jest bez sensu. Rozumiem, że czasami tzw. odbiorca chce się dowiedzieć czegoś więcej, OK. Natomiast statystycznie rzecz biorąc, jest o 90 % za dużo bełkotu. Wszędzie. Totalny szum, można zwariować. Wolę sobie na gitarze pograć niż gadać. Szczególnie, że ciężko uniknąć tego selfmarketingu. Jak się mówi o odległych czasach, to zapomina się o złych rzeczach, które się wtedy działy. Optyka jest inna. To była kochana młodość, człowiek był nakręcony. Tak chyba jest ze wszystkimi wspomnieniami, że się coś wygładza i o mały pomniczek łatwo.

Prowadziłeś z Zygzakiem z TZN Xenny katowicką edycję Punk Rock Later. Co sądzisz o takich inicjatywach i o samej książce?

Z konferansjerką to tak, jak z płytą, którą nagrałem jako wokalista z kolejnym swym bandem – Darmozjadami. Zaczęliśmy wtedy pisać kretyńskie teksty, na zasadzie odreagowania całej zimnej fali, która się wtedy zrobiła popularna. W trzy dni zrobiliśmy dwanaście piosenek i ktoś bidny to wydał. Mam zdecydowanie kozi głos, zupełnie bełkotliwy, koszmarny. Wolalista Dusza ? To był wtedy mój pierwszy i ostatni raz. Tak samo z konferansjerką. A PRL trochę dziwny, wszyscy jacyś nerwowi byli (…). Za to było miło spotkać się z kolegami z przeszłości. Jeśli chodzi o wywiady Lizuta, to czytałem tylko fragmenty w Gazecie Wyborczej. Trochę za dużo pytań o Unię Europejską, a może nie… Same koncerty to typowy zabieg marketingowy, żeby tych książek trochę sprzedać.

No, ze słowem pisanym to Ty też jesteś zżyty, teksty piszesz już chyba od, pardon, dwudziestu paru lat.

Gdy wylądowałem na studiach, to nas zesłali na praktyki robotnicze, na miesiąc. Żebyśmy mogli popatrzeć jak proletariat wino w robocie pije, bo przecież robota sama się wtedy robiła. Mieszkaliśmy wtedy w akademiku i żeby nie zapić się na śmierć, to bawiliśmy się w jakieś tam kabarety. A do nich piosenki były potrzebne. Wtedy pierwszy tekst napisałem. Potem jakoś poszło. Część tekstów Śmierci pisał Wojtek Kurdziel, a część ja. Zawsze w tych moich wypocinach było trochę przymrużenia oka. Widzenie świata nie bardzo mi się zmieniło, może w obecnych piosenkach jest trochę większe mrużenie oka niż wtedy. Nigdy nie chciałem pisać tekstów z cyklu “System! Jebać system!”. Zawsze wolałem pisać teksty bliższe normalnemu człowiekowi. Mało ludzi myśli w kategoriach system – syf. Nie, raczej myśli, że np. w szkole jest do dupy. I stąd się też wzięła Edukacja-kopulacja…

Comment!

You must be logged into post a comment.