Comment!
You must be logged into post a comment.
– Wiem, że ludzie mają już dosyć muzyków i ich akcji, ale kiedy jesteś po drugiej stronie, a ktoś przychodzi do ciebie i mówi: "naprawdę możesz coś zmienić, jeśli zdobędziesz dla nas kilka linijek w gazecie albo minutę w telewizji", to dlaczego miałbym odmówić?
PETER GABRIEL niegdyś był liderem i wokalistą brytyjskiej grupy Genesis, później – twórcą znakomicie przyjmowanych płyt solowych, wreszcie został cenionym producentem i założycielem wytwórni Real World. Nie wydał solowego longplaya od czasu koncertowego dzieła "Secret World Live" sprzed sześciu lat. Teraz przygotował muzykę do największego brytyjskiego przedstawienia ostatnich lat – "The Millenium Show".
BEATA SADOWSKA: Zniknąłeś na ładnych parę lat… Co robiłeś od ostatniego albumu i tourne "Secret World Tour", w które wyruszyłeś w 1993 roku?
PETER GABRIEL: Ludziom wydaje się, że na kilka lat zwyczajnie zasnąłem, ale to bzdura. Każdego dnia pracuję do północy. Kiedy pojawił się obecny projekt "The Millenium Show" pisałem właśnie muzykę na płytę, którą powinienem skończyć pod koniec 2000 roku i wydać na początku przyszłego. Dużo "numerów" jest już gotowych, ale kilka muszę jeszcze dopracować. Wrócę do tego zaraz po zakończeniu promocji krążka "OVO". Powiedziałbym, że "OVO" ze ścieżką dźwiękową do przedstawienia w londyńskim Millenium Dome to taki duży ekran, a longplay, który dopiero wydam, jest bardziej osobisty, wewnętrzny – to mały ekran. Poza tym dużo czasu zabrała mi praca w Real World Records, akcje na rzecz ochrony praw człowieka i projekty internetowe. Naprawdę byłem zajęty.
A jak to się stało, że zaangażowałeś się w "The Millenium Show"?
– Prace nad tym projektem ruszyły już pięć lat temu. Poprzedni producent chciał wybudować teatr wewnątrz Millenium Dome, pomysł jednak upadł, a organizatorzy zatrudnili Marka Fishera, znanego wcześniej z pracy przy koncertach zespołów U2, The Rolling Stones czy Pink Floyd. To on zadzwonił do mnie i zaproponował, żebym napisał muzykę do przedstawienia. Powiedziałem, że jeśli chodzi tylko o muzykę, nie jestem zainteresowany, ale jeśli mogę współtworzyć całe widowisko, jego scenariusz i stronę wizualną, to bardzo chętnie. Zawsze kręciło mnie łączenie różnych sztuk, doświadczanie nowych rzeczy.
Jaka jest twoja wizja przyszłości? Symbioza natury i technologii?
– Myślę, że to nieuniknione. Jest w tym ogromna siła. Z tą siłą jest jednak tak, jak z narzędziami – możemy je wykorzystać i zrobić coś pożytecznego, albo coś zniszczyć. Nie ma żadnej gwarancji, że przyszłość będzie świetlana. Mamy mnóstwo okazji, żeby wszystko zaprzepaścić i zburzyć, ale mamy też wiele wspaniałych możliwości, żeby zmienić świat. Internet jest taką szansą, ale ludzie nie rozumieją jeszcze jego społeczno-politycznej siły. Internet to edukacja. Kto wie, jeśli dzieci będą miały szansę edukacji, może będzie lepiej? Najlepsi nauczyciele – ci, którzy inspirują i motywują – zamiast pracować z dwudziestką czy setką ludzi rocznie, teraz mogą docierać do 20 czy 100 milionów. Takie konstruktywne wykorzystanie technologii jest bardzo ważne.
Na płycie "OVO" też połączyłeś dwa światy: muzykę folk i elementy industrialne. Nigdy wcześniej tego nie robiłeś…
– Lubię tę mieszankę. Technika daje ogromne możliwości eksperymentowania, robienia rzeczy, których wcześniej nie próbowałem, a muzyka korzeni jest jak ręczna robota – dzięki niej masz poczucie, że technologia cię nie pożera, że zachowałeś coś autentycznego, prawdziwego. Pogodzenie tych dwóch sfer to ideał.
Myślisz, że tak właśnie będzie się rozwijała muzyka w ciągu najbliższych, powiedzmy, 10 lat: style i kultury ciągle będą się przenikały?
– Muzyka jest jak malowanie obrazu – jeśli bez sensu pomieszasz wszystkie kolory, wyjdzie ci szary albo brązowy. Ale jeśli wybierzesz kilka i je połączysz, masz szansę na coś ciekawego, więc warto eksperymentować. Tak samo jest w naturze z rozmnażaniem się – jeśli w ramach tej samej grupy łączą się ciągle te same osobniki, powstają najsłabsze. Przeżyją te, które są aktywne, szukają i mieszają się, bo będą najsilniejsze. To samo prawo działa w muzyce – nie chcesz, żeby wszystko było identyczne, nie chcesz globalnej macdonaldyzacji, chcesz zmian, przemian, ruchu. Krótko mówiąc najlepiej, żeby wszystko pieprzyło się ze wszystkim (śmiech).
Wielu artystów trzyma się raz obranej drogi, zwłaszcza, jeśli kiedyś się sprawdziła. Ty z tego zrezygnowałeś i ciągle eksperymentujesz. Boisz się, że ktoś mógłby ci zarzucić, że się powtarzasz?
– Sam nie wiem, przecież może tak być, że czasami rzeczywiście się powtarzam, a może po prostu tę samą historię opowiadam na różne sposoby. Lubię robić różne rzeczy, spotykać nowych ludzi i z nimi pracować. Ale mam przyjaciela, który powiedział mi kiedyś: "nie przejmuj się, ludzie nie kojarzą cię z gigantycznymi wpadkami". – Dzięki – odpowiedziałem. – To miło z twojej strony (śmiech).
Zawsze byłeś zaangażowany w akcje na rzecz ochrony środowiska i praw człowieka. Jak to wszystko oceniasz po latach?
– Wiem, że ludzie mają już dosyć muzyków i ich akcji, ale kiedy jesteś po drugiej stronie, a ktoś przychodzi do ciebie i mówi: "naprawdę możesz coś zmienić, jeśli zdobędziesz dla nas kilka linijek w gazecie albo minutę w telewizji", to dlaczego miałbym odmówić? Znanym osobom dużo łatwiej dostać się do mediów niż aktywistom na rzecz ochrony praw człowieka. Tak więc nawet jeśli jesteśmy tylko częścią promocji, jesteśmy użyteczni.
You must be logged into post a comment.