Comment!
You must be logged into post a comment.
Jak sprawić, żeby pieniądze i sława nie przysłoniły nam rzeczy najważniejszych? Ricky Martín znalazł odpowiedź na to pytanie. Przez trzy lata przebywał z dala od sceny i świateł reflektorów. Ten czas poświęcił rodzinie, medytacji, podróżom. Powraca teraz z płytą "Life", owocem swoich wewnętrznych poszukiwań.
"Muzyka daje mi wolność, skłania do filantropii i wypełnia serce" – mówi 34-letni piosenkarz z Portoryko. Sprzedał ponad 70 milionów płyt, osiągając pod tym względem czwartą pozycję na światowym rynku muzycznym. Prestiżowe amerykańskie gazety uznały go za jednego z najatrakcyjniejszych mężczyzn na świecie. Znany jest również z tego, że nie zatrudnia ochroniarzy: "Nigdy nikomu nie wyrządziłem krzywdy – uzasadnia. – A jeśli ktoś podchodzi do mnie z prośbą o autograf, na pewno go dostanie".
Medytuje pan?
Tak. Od sześciu lat uprawiam jogę. Dzięki ćwiczeniom umiem zajrzeć w głąb siebie, wyciszyć się i umocnić. Dlatego potrafię zachować spokój nawet w najtrudniejszych sytuacjach.
Czy odziedziczył pan zainteresowania po kimś z rodziny?
Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałem dwa lata. Od tej pory mieszkałem raz z matką, raz z ojcem, ale naprawdę wychowała mnie babcia, profesor farmacji na uniwersytecie. Mój ojciec był psychologiem, matka księgową, a dziadek inżynierem. Nikt nie uprawiał jogi ani nie śpiewał.
Ma pan rodzeństwo?
Dwóch starszych braci z pierwszego małżeństwa matki i trzech młodszych z nowego małżeństwa mojego ojca.
Cóż za gmatwanina!
W rzeczywiści taka rodzina jest czymś zupełnie normalnym. Wszyscy dobrze się dogadujemy. Otrzymałem dużo miłości i zrozumienia od moich bliskich. W wieku ośmiu lat powiedziałem, że chcę zostać artystą i uszanowano moją decyzję. Śpiewałem w kościelnym chórze. Pewnego dnia ciotka zabrała mnie do telewizji na casting reklamowy. Wystąpiłem w 36 reklamach, zanim dołączyłem do grupy Los Menudos.
Sukces nie dał na siebie długo czekać.
Stałem się sławny w wieku 12 lat. Z dnia na dzień odstawiłem rower w kąt i stanąłem przed 250-tysięczną widownią na stadionie Maracaná w Brazylii. Zacząłem podróżować prywatnym Boeingiem 737, a w hotelach zamawiałem nie apartament, ale całe piętro. Jeśli o czwartej rano zachciało mi się lodów, ktoś natychmiast je przynosił.
I jak tu nie zwariować?
Któregoś dnia na mój występ na stadionie przyszło 14 osób. Prosiliśmy menedżera, żeby odwołał koncert, ale nie zgodził się. Wtedy zrozumiałem, że popularność przychodzi i odchodzi. Najgorzej jest, jeśli pod wpływem rozgłosu muzyk przestaje słuchać głosów krytyki. Ja na szczęście miałem obok siebie przyjaciół, którzy w porę ostrzegali, gdy coś działo się ze mną nie tak. Pod ich wpływem podejmowałem słuszne decyzje.
Na przykład?
Postanowiłem zrobić przerwę w karierze. Byłem wtedy u szczytu sławy, miałem na koncie ponad 50 milionów sprzedanych płyt. Na ten sukces pracowałem nieprzerwanie przez trzy lata. Przyjaciele uświadomili mi, jak bardzo potrzebowałem kontaktu z innymi ludźmi, rozmów, nowych doświadczeń.
Czy to wtedy odkrył pan Indie?
Nie, do Indii jeżdżę regularnie od 1996 roku. O przerwie w występach zadecydowałem przed czterema laty. Odpoczynek doskonale wpłynął na moje zdrowie fizyczne i duchowe. Wcześniej nieustannie myślałem, że muszę być najlepszy, sprzedać maksymalnie dużo płyt i biletów na koncerty. Nie przeczę, że dzięki temu wiele osiągnąłem. Ale potrzebowałem ciszy i spokoju. Pojechałem do domu, pobawiłem się z psami, spędziłem trochę czasu z mamą. A potem spakowałem plecak i wyjechałem.
Dokąd?
Udałem się do Nepalu i w Himalaje. W czasie urlopu odbyłem nawet kilka wycieczek w tamte strony. Towarzysz z pierwszej podróży jest teraz moim duchowym nauczycielem. Poznałem go na trasie koncertowej, a dwa tygodnie później byliśmy już razem w Himalajach. Wędrowaliśmy, medytowaliśmy, odwiedzaliśmy świątynie. (…) Z dala od domu udało mi się odnaleźć mieszkające we mnie dziecko, o którym zapomniałem w wieku 12 lat. Znów stałem się małym chłopcem, takim, jaki wsiadł kiedyś na pokład samolotu lecącego do Brazylii.
Co pan zrobił, żeby nadrobić stracony czas?
W wieku niemal 30 lat odwiedziłem moją starą szkołę, przywitałem się z siostrami zakonnymi i nauczycielkami, poszedłem do parku, gdzie graliśmy w piłkę, odwiedziłem księdza, u którego byłem ministrantem. Odkupiłem dom, w którym mieszkaliśmy kiedyś z babcią. W ten sposób odzyskałem wiele wspomnień.
Czemu służy pańska fundacja?
Podczas moich pierwszych podróży do Indii zaangażowałem się w działalność pewnej organizacji pozarządowej, która zajmowała się dziećmi ulicy. Zacząłem wspierać finansowo trójkę z nich. Zdobyłem wiedzę, która uczyniła ze mnie innego człowieka. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że co roku miliony dzieci wpadają w szpony prostytucji. Pomyślałem, że cały świat powinien się o tym dowiedzieć. Zorganizowałem konferencję i zainicjowałem budowę domów dla ofiar tsunami. Współpracowałem w programach mających ograniczyć rozprzestrzenianie się AIDS wśród dzieci. (…)
Czy potrafi pan wskazać najlepszą rzecz, jaka spotkała pana w życiu?
Pojednanie z ojcem. Przez wiele lat gniewałem się na niego i nie rozmawialiśmy ze sobą. Cieszę się, że potrafiłem przełamać swoje uprzedzenia.
You must be logged into post a comment.