Search for:
 

Zespół dla ludzi myślących



Rozmowa z Szymonem Wydrą, wokalistą i liderem zespołu Carpe Diem

Uważam, że każdy ma swoje miejsce na Ziemi, każdy ma swoją publikę. Płytę powinno się wydawać wtedy, gdy ma się coś nowatorskiego do powiedzenia. […] Do powiedzenia zarówno muzycznie, jak i poprzez słowa, które dla mnie odgrywają niebotyczną rolę i które zawsze bardzo dopieszczam. Nigdy nie śpiewam o bzdetach.

Płyta "Bezczas" ukazuje się po trzech latach przerwy. Czemu tak długo trzeba było na nią czekać? To jednak szmat czasu, a polski rynek jest taki, że łatwo przepaść bez wieści, jeśli się na nim co jakiś czas nie pojawia.

SZYMON WYDRA: To prawda, można. Trzy lata minęły od naszego fonograficznego debiutu. Poprzedni krążek okazał się potężną dawką pozytywnej energii. Single stały się dla niektórych hymnami, jak np. "Teraz wiem – carpe diem", czyli piosenka ze słowami "Do nieba nie chodzę, bo jest mi nie po drodze", albo "Pozwól mi lepszym być" czy też "Czarodzieje". Są to utwory, które przez te trzy lata pozwoliły nam nie popaść w zapomnienie. Może inaczej: nawet nie utwory, a nasi fani, których jest w Polsce bardzo, bardzo dużo. I co fajne – to wielce inteligentni ludzie. Dzięki ich rozumowi nie zginęliśmy w świadomości ludzkiej. Dowodem na to są setki koncertów, które zagraliśmy w ciągu tych trzech lat.

A dlaczego akurat trzy lata trzeba było czekać na płytę? Muzyka to nie sport. Nie mam się z kim ścigać. Uważam, że każdy ma swoje miejsce na Ziemi, każdy ma swoją publikę. Płytę powinno się wydawać wtedy, gdy ma się coś nowatorskiego do powiedzenia. Tak nowatorskiego, że niejednokrotnie samemu jest się zaskoczonym. Do powiedzenia zarówno muzycznie, jak i poprzez słowa, które dla mnie odgrywają niebotyczną rolę i które zawsze bardzo dopieszczam. Nigdy nie śpiewam o bzdetach. Jakbym miał zaśpiewać jakąś głupotę typu: "Kocham się z tobą w krzakach i po ptakach", to nie zrobiłbym tego za żadne pieniądze. A powiem ci, że taki wers jakiś czas temu wpadł mi do głowy i gdybym go ubrał w odpowiednie "ubranko" dance’owe lub hiphopowe, to na dyskotekach byłby szał. Nie ma sensu tracić czasu na pierdoły. Jeżeli pełnisz jakąś misję, bo muzyka jest swego rodzaju misją, rób to.

Kiedyś napisała do mnie dziewczyna, którą w noc poprzedzającą ten mail ojciec molestował seksualnie. Coś takiego dzieje się w jej życiu od jakiegoś czasu. Dziewczyna broni się wszelkimi możliwymi sposobami, ale mieszka w jakiejś dziurze zabitej dechami i nie ma możliwości wyrwania się stamtąd. Ma 18 lat i ojca idiotę. Do Internetu ma dostęp tylko w sali informatycznej w swojej szkole. Ona nie pyta się mnie, co robić, tylko mówi mi, że w naszych piosenkach znajduje tzw. drogowskazy w życiu, które pozwalają jej to wszystko przetrwać. Coś takiego oznacza dla mnie, że to, co robimy, robimy dobrze. Nie psujmy tego, bo to wielka wartość.

Inny mail, który właśnie przyszedł mi do głowy, o którym już kilka razy opowiadałem, to list od dziewczyny, która ma 30 lat i której lekarz powiedział, że prawdopodobnie nie dożyje sylwestra. Czytając takiego maila, muszę wziąć dziesięć głębszych oddechów. Na szczęście nie doszukałem się w nim pytania, co ona ma robić. Bo cóż ja mógłbym jej powiedzieć? Że będzie dobrze? Ale uderzył mnie optymizm i uśmiech płynący z tego maila. Ona nie pisze w nim o sobie. Rozkłada na części pierwsze nasze teksty. Tłumaczy mi, które zdanie, w którym dniu jej najbardziej pomogło. Nasza idea "carpe diem" mówi o czerpaniu z życia tego, co najpiękniejsze, póki można to robić. Ona naprawdę rozumie naszą ideologię. Sprawia mi olbrzymią radość, że ludzie mogą się uśmiechać dzięki nam. To zamyka usta wszystkim, którzy być może mówią, że to zespół dla nudziarzy. Ten zespół jest dla ludzi myślących, których na szczęście w Polsce nie brakuje.

Wracając do płyty – mogła się ukazać wcześniej. Ale niestety, tak to czasami jest, że na swoich – wydawałoby się – przyjaciołach, niejednokrotnie się zawodzisz.

To dlatego napisałeś we wkładce do płyty, że było parę przykrych chwil?

Tak, właśnie dlatego. Napisałem też, że prawdziwa sztuka, z której jesteś dumny, rodzi się w bólach. Sztuka, pod którą można się podpisać obiema rękami. A tak się dziwnie składa, że ja naprawdę potrafię pisać i prawą, i lewą ręką. Tak naprawdę nasza druga płyta miała się ukazać w marcu 2004 roku. Kiedy materiał został już nagrany, kiedy proces kompozycyjny i aranżacyjny został zakończony, na miesiąc przed wydaniem krążka, dwie piąte mojego zespołu popełniło tak zwaną zdradę stanu. Okazali się nielojalni. Ale nie bawmy się w szczegóły.

Mówisz o Piotrku Żaku [gitara basowa – przyp. red.] i Marcinie Limku [gitara – przyp. red.]?

Piotr Żak akurat w tym miejscu nie ponosi żadnej winy. Był w pewnym momencie zagubiony i do tego miał jeszcze problemy na studiach. To wszystko się spiętrzyło i chłopak był bliski zwariowania. Jego jestem w stanie zrozumieć. Ale Piotrek poszedł za inną dwójką [poza Marcinem Limkiem również perkusista Piotr Matysiak, później współpracujący z zespołem Virgin – przyp. red.], z którą musiałem się pożegnać. Nie moglibyśmy udawać, że jest cudownie, grać koncert tuż po wydaniu materiału, a generalnie rozjeżdżać się do domów i ze sobą nie rozmawiać. Nie o to chodzi. Nie chodzi o to, aby być grupą Carpe Diem, lecz zespołem Carpe Diem.

Co wyniknęło potem? Okazało się, że w Carpe Diem zostali ludzie, którzy byli prawie od początku, którzy byli starsi stażem od wspomnianej dwójki. Nie mówię tutaj o Piotrku Żaku, tylko o innych osobach. Zbyszek Suski [gitara – przyp. red.] jest w zespole 10 lat, Karol Sionek [klawisze – przyp. red.] – 8 lat, ja jestem 13 lat. Dla nas Carpe Diem już dawno stał się drugą rodziną.

Carpe Diem to nasze drugie imię i nazwisko, bez żadnego koloryzowania. Wystarczy spojrzeć na to, że ja miałem wielokrotnie propozycje ze strony innych artystów. Na przykład Robert Chojnacki chciał się kiedyś ze mną skontaktować, aby powtórzyć sukces komercyjny, jaki odniósł z Piaskiem przy płycie "Sax & Sex". Dwa razy kontaktował się ze mną Oddział Zamknięty, żebym został ich wokalistą. Mogłem to zrobić, mogłem przyjść na gotowe. Ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Podobnie było ze Zbyszkiem. Jego dwuletni staż w Irze w stosunku do dziesięciu lat w Carpe Diem, był jednak epizodem. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, jak kiedyś powiedział. Już na samym początku, jak się okazało, "mieliśmy do siebie nosa", bo obiecaliśmy sobie, że choćby nawet, za przeproszeniem, skały srały, to my będziemy grać razem. Tak jest do dzisiaj.

Kilka tekstów napisałeś samodzielnie. W sumie we wkładce do płyty "Bezczas" można znaleźć nazwiska pięciu osób, które odpowiadają bądź współodpowiadają, za słowa piosenek. Wliczając w to powstały kilka lat temu utwór "Poza czas". Dlaczego tak jest?

Ale i tak za wszystkie teksty odpowiadam ja, bo nawet na tekst, pod którym nie jestem podpisany, podaję pomysł jego autorowi. To nie jest tak, że komponujemy muzykę i daje się ją zawodowym tekściarzom, którzy piszą według własnego widzimisię. U nas za teksty odpowiadam ja, ponieważ ja je śpiewam. Mam być wiarygodny, mam być prawdziwy. Żeby tak było, żebym był najbliższy prawdy, daję pomysły na teksty. Osoby piszące teksty mają się z tym zmierzyć. Nie zawsze to wychodzi dobrze, ale akurat z tych tekstów, które są na nowej płycie, jestem bardzo zadowolony.

Większość tekstów napisałem ja, ale nie jestem alfą i omegą, nie jestem człowiekiem wszechwiedzącym. Chciałem na naszym wymarzonym krążku zawrzeć również punkt widzenia innych osób. Dlaczego tylko Wydra miałby mieć rację? Przecież niekoniecznie musi tak być. Dlatego tak to się u nas odbywa, że pomysły daję ja, a ktoś tam się z nimi mierzy. Albo wygrywaliśmy tę batalię, albo nie.

Była już mowa o tekstach, że niosą ze sobą poważny przekaz. Jaką publiczność przyciągacie, bo umówmy się, że współczesne media nie zawsze są skłonne lansować ambitną muzykę i do tego z ambitnym tekstem? Nie jest to zjawisko powszechne w każdym razie.

Fajnie się złożyło, że akurat nasze słowa są słyszane w rozgłośniach radiowych. Naprawdę. Mimo że jest jeszcze wiele do zrobienia w tym temacie i wiele jeszcze można sobie życzyć, byłbym gołosłowny, gdybym powiedział, że naszych utworów nie da się nigdzie usłyszeć. "Życie jak poemat" właściwie wszędzie święci triumfy. Ta piosenka jest naprawdę hitem. Miło mi to mówić i łza mi się w oku kręci. Mówią, że już nie powinno mnie to dziwić, ale ja jednak cały czas wszystko to rozpatruję w kategoriach cudu. Gdy słyszę "Życie jak poemat" pośród tej dance’owej papki, która jest lansowana, to czuję się trochę jak mentor. Fajnie, że słychać te nasze melodie, które są bardzo lotne. Dziennikarze muzyczni twierdzili, że Carpe Diem to melodyści. Gramy muzykę rockową ubraną w fajne, łatwo przyswajalne dźwięki, które na długo zostają w serduchach. Dodatkowo są one okraszone tekstem, który jest o czymś. To daje szansę muzyce rockowej w tym kraju. Dzisiaj nie chodzi, za przeproszeniem, o darcie ryja albo wypierdzielanie na gitarach, tylko o zupełnie inne wartości emocjonalne, jakie drzemią w muzyce rockowej. Te wartości też potrafią być dynamiczne, bo muzyka rockowa to przecież dynamika. Nawet szafowanie ciszą potrafi być dynamiczne. Naprawdę. Cisza potrafi być niesamowicie mocna. Tylko trzeba umieć to dobrze przedstawić.

Rzeczywiście tak się dzisiaj przyjęło, że publiczność nie słucha tekstów. Ale jeżeli przez te trzy lata nie narzekaliśmy na brak koncertów, jeżeli tylu ludzi nie dało nam od razu po koncercie zejść ze sceny, tylko bisowaliśmy, to chyba to, co robimy, ma sens? Chyba robimy to dobrze? To znajduje jakieś odzwierciedlenie.

Wracając do poprzedniego wątku, te trzy lata przerwy to rzeczywiście było ryzyko. Płytę, która była już gotowa w ubiegłym roku, trzeba było poszatkować na kawałki. I zacząć wszystko pisać od początku. Rzeczywiście, to było ryzykowne posunięcie. Ale gdybym myślał tylko w kategoriach finansowych albo w kategoriach popularności – nie byłbym sobą. To nie leży w mojej naturze. Ufam, że na kolejny krążek nie będzie trzeba czekać aż trzy lata. Ale tak naprawdę wydamy go wówczas, kiedy będą sprzyjające okoliczności.

Przy okazji pierwszej płyty mieliście kontakt z Krzysztofem Jaryczewskim, ekswokalistą Oddziału Zamkniętego, który napisał dla was tekst ["Marzeń nigdy dość" – przyp. red.]. Wiem, że Ty, podobnie, jak Jary, nie miałeś łatwego życia, że wiele było w nim zawirowań. Jary poznał najjaśniejsze i najciemniejsze strony biznesu muzycznego, był na samej górze, a potem na samym dnie. Jak kontakt z kimś takim wpłynął na Ciebie? Kiedy czytałem różne nowe informacje na Twój temat, pojawiały się w nich stwierdzenia, że zmieniłeś się, znalazłeś swoją drogę, inaczej patrzysz na życie, chcesz dawać ludziom drogowskazy.

Chcę ludzi wprowadzać do korytarza, w którym jest kilkoro drzwi. A potem oni sami mają sobie wybrać własną drogę. Muszą trochę pomyśleć. Nie należy cały czas ludzi ciągnąć za rękę. Trzeba namawiać ich do tego, aby nie leżeli z założonymi rękami i z uśmiechem na ustach, bo dzięki samemu uśmiechowi manna z nieba nie spadnie. Nie wiadomo w ogóle, czy kiedykolwiek spadnie.

Kontakt z takimi ludźmi, jak Jary, którzy w różny sposób utracili swoją legendę, naprawdę dużo uczy. Mnie nauczył tego, że warto pracować nad sobą. Warto wierzyć w to, co się robi, warto mieć pomysł na siebie, warto mieć sposób na przeżycie, byleby nie taki, który innym wyrządzi krzywdę, bo nie o to chodzi. Przecież na ten temat jest nasza piosenka "Życie jak poemat" – "Życie będzie jak poemat, trzeba tylko znaleźć dobry temat". Inaczej, gwarancją to nie jest, ale stwarzamy sobie szanse po to, aby kiedyś nie pluć sobie w brodę, że się nie próbowało. Niekoniecznie zrealizujesz się w życiu, niekoniecznie spełnisz się. Nie zawsze to się udaje. Ale na miłość boską, nie leż z rękami założonymi za głową i nie pozwalaj, aż ktoś zacznie tobą dyrygować, bo wtedy nie będziesz panem własnego losu, lecz niestety jego niewolnikiem.

Na tym to polega. Tego nauczył mnie kontakt z takimi ludźmi, jak Jary. Dużo też dały mi moje własne obserwacje. Inspiracją dla nas zawsze jest człowiek. Nie jesteśmy materialistami i nigdy nie myśleliśmy materialistycznie o tym, co robimy. My tak naprawdę nie zrobiliśmy tej płyty, to ludzie napisali ten krążek. To ludzie z naszych obserwacji go wymyślili, skomponowali, a my jedynie ubraliśmy to w całość i znaleźliśmy wspólny mianownik w postaci krążka "Bezczas".

Jest na płycie utwór "Poza czas", który powstał jakiś czas temu, z okazji wizyty w Polsce papieża Jana Pawła II. Czy śmierć papieża miała na Ciebie jakiś wpływ? Często używasz w tekstach nawiązań do Boga, do religii.

Ale to nie jest piosenka religijna, żeby było jasne.

Niczego takiego nie sugeruję.

Tak na marginesie, popatrz na tytuły z naszej nowej płyty – "Poza czas", "Ostatni anioł", "Musisz uwierzyć", "List od Pana B." czy też "Moja modlitwa". Ale jak się zagłębisz w tekst, to te kawałki nie mają nic wspólnego z piosenką religijną [śmiech]. To absolutny przypadek. Ale to jedyny przypadek, bo cała płyta nie jest przypadkowa. Nawet jeśli chodzi o umiejscowienie poszczególnych utworów. "Poza czas" jest tak zwaną kropką nad "i".

Podsumowujesz coś tą piosenką? Zamykasz jakiś okres?

Tak. Zdradzę pewną tajemnicę – wprawny słuchacz powinien zauważyć, że brzmieniowo ten utwór trochę się różni od reszty materiału. Umieściliśmy go właśnie w takiej wersji na track liście z szacunku do wszystkich tych, którzy przez trzy lata błagali nas w mailach, i nie tylko w mailach, żebyśmy utwór "Poza czas" umieścili na płycie w niezmieniony sposób. Dlaczego? Wiem, że ta piosenka została zawieziona papieżowi do Watykanu przez wysokich dygnitarzy Kościoła. Chcieliśmy, aby "Poza czas" był dokładnie w takiej samej aranżacji, w jakiej został szerzej poznany w 2002 roku. To było dla nas bardzo istotne.

Dlaczego nie wydaliśmy tej piosenki wcześniej? Ponieważ nie chcieliśmy być częścią tak zwanej mody, która mnie strasznie irytowała. Powstawały wówczas jakieś breloczki, szaliki, naklejki, proporczyki z wizerunkiem papieża. Robiono z tego jakiś cholerny biznes. Nie chcieliśmy dokładać się do tego. Piosenka nie powstała przecież z okazji śmierci Jana Pawła II. Ona na powrót stała się aktualna przez swój ponadczasowy tekst w momencie jego śmierci. Ale napisaliśmy ją z okazji pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Mówi ona, że papież jest tutaj, jest z nami. I śmiało można powiedzieć, że to zadanie piosenka spełniła w stu procentach.

Drugim tego typu utworem jest "Żołnierz – za Waszą i naszą krew".

Ale tu inna aranżacja od razu rzuca się w uszy.

No tak. To też jest piosenka o bardzo poważnej tematyce. Była inspirowana atakami na World Trade Center. Została napisana jeszcze przed wydaniem pierwszej płyty. Tuż po 11 września 2001. Ta piosenka też napisała się sama. Byłem wtedy przekaźnikiem tego, co widziałem. Zgłupiałem, jak oglądałem wtedy telewizję. Nie wiedziałem, czy patrzę na jakiś wysokobudżetowy film sensacyjny, w którym samoloty uderzają w wieżowce, a ludzie z nich wyskakują. Kto by sobie wyobraził, że człowiek może być dla drugiego człowieka takim zwierzęciem? To wszystko wtedy do mnie dotarło. Wcześniej w moim życiu nie byłem świadkiem takich, tak zwanych, aktów zbrojnych. Może stan wojenny, ale wtedy byłem za młody i za głupi, żeby z należytą uwagą do tego podejść. Dopiero to tak mnie ubodło psychicznie. Wyszedłem na ulicę i spojrzałem na wszystko innym wzrokiem. Zacząłem się trochę bać. Nie jestem tchórzem, ale ludzką rzeczą jest trochę się lękać. Tak naprawdę tylko głupi człowiek się nie boi. Napisałem "Żołnierza…", żeby zaprotestować przeciw temu, jakim zwierzęciem człowiek może być dla drugiego człowieka. Ta piosenka i teledysk do niej pokazują prosto z mostu, jaka jest wojna. Bez żadnych przenośni, półsłówek. A żeby dotarła do ludzi, którzy na przykład nie lubią gitary elektrycznej, zrobiliśmy ją w dwóch aranżacjach.

Wiem, że jesteś głównym archiwistą Carpe Diem. Powiedz, jaki eksponat w nim jest najbliższy Twemu sercu?

Wszystkie są równie ważne. Zarówno artykuł o pierwszym naszym występie w 1992 roku, jeszcze pod nazwą Rzemieślnicy, wyobraź sobie! Zagraliśmy pierwszy koncert i nazwaliśmy się Rzemieślnicy. Nazwa strasznie głupia i bez sensu, ale dopiero po nim pani Iwonka, moja przekochana i przeurocza pani profesor w szkole średniej, powiedziała mi o carpe diem. Słyszałem już o tym wcześniej w szkole, ale nie dotarło do mnie. Dopiero kiedy ona mi o tym powiedziała, zrozumiałem, że tak naprawdę to jest moje drugie imię i nazwisko. No i powstał zespół Carpe Diem.

Powiedz mi, co grał zespół Deszczowe Psy i czy będzie można ewentualnie to kiedyś usłyszeć?

Nie będzie można. Kilka utworów, które grałem z Deszczowymi Psami, napisałem jeszcze przed istnieniem tego zespołu. Nie mieściły się one wcześniej w stylistyce Carpe Diem. Natomiast sprawdziły się w twórczości Deszczowych Psów. Okazało się, że tak się spodobały ludziom, że szkoda by było, aby zostały zapomniane. A kiedy Carpe Diem zaczęło grać ostrzej i odnosić pierwsze triumfy, owe utwory wróciły do repertuaru CD. Mówię na przykład o utworze "Żołnierz…" czy utworze, który w twórczości Deszczowych Psów nazywał się "To ty", a przeobraził się w kawałek "Kanibal", który w innej aranżacji ukazał się na pierwszej płycie Carpe Diem.

Mam pytanie dotyczące wszystkich, którzy uczestniczą w programach typu "Idol", konkursach, które mają tym osobom coś dać. Jaka jest Twoja recepta na to, aby zrzucić piętno takiego programu, o ile oczywiście chce się to zrobić, i jaka na to, żeby utrzymać się w świadomości odbiorców?

Fajne pytanie. Ja nie wiem, czy jest sens walczyć z tym. Nie wiem, czy jest sens pluć do gniazda, z którego się medialnie wywodzi. To przecież jest brak szacunku wobec wszystkiego, co się samemu zrobiło. Bardzo dużo nerwów się przy tym zjadło, bardzo mnie to też wychowało pod względem zachowania przed kamerami, dało dużo odporności psychicznej. Tego nie wolno zapominać, bo takiej nauki nie odbierze się, siedząc w ławce szkolnej i słuchając tylko teorii na temat tych spraw.

Po drugie, jestem podwójnie, potrójnie nieufny. I dobrze. To też mam dzięki temu programowi. Dzisiaj większość ludzi niezwiązanych z nami chciałaby być razem ze mną na obrazku, i gdybyśmy byli łatwowierni już dawno dalibyśmy się wyrolować, a nie pozwoliliśmy na to, bo bardzo szanujemy to, co robimy. Myślę, że kwiatów pod szyldem "Idola" nie ma co składać. Ale zrobiliśmy dzięki niemu dobrą rzecz dla siebie. Gdybyśmy nie umieli śpiewać, gdybyśmy wcześniej nie byli ukształtowani muzycznie, gdybym ja wcześniej nie miał pomysłu na siebie, to nic bym temu programowi nie dał, a i on też nic by mi nie dał. Przecież to nie "Idol" nauczył nas śpiewać, nie nauczył mnie myśleć, grać na gitarze. "Idol" trwał długo, pięć miesięcy. Ale to i tak nic w stosunku do wszystkich szkół muzycznych, które przeszedłem. Myślę, że moja konsekwentna praca nad sobą zaciemnia już ludziom obraz Szymona Wydry z "Idola". Teraz jest po prostu Szymon Wydra z Carpe Diem. "Idol" był ponad trzy lata temu i nie ma za bardzo sensu do tego wracać.

Jakie są najbliższe plany zespołu Carpe Diem?

Kuć żelazo, póki gorące. Jeżeli widzimy, że ludziom daje radość to, co robimy, to oczywiście chcemy mieć jak najwięcej kontaktu z nimi. Chociażby dzięki takim osobom, jak Ty. Wielki szacunek wobec wszystkich tych, którym nie jesteśmy obojętni. Każdy kontakt z człowiekiem bardzo się dla nas liczy. Na www.wydra.pl będzie można się wszystkiego dowiedzieć o naszych planach. A najbliższy czas poświęcimy oczywiście temu, aby wypromować "Bezczas", bo to jest bardzo świeża rzecz. No a później będziemy grać koncerty.

Comment!

You must be logged into post a comment.