Search for:
 

John Frusciante: Nie boję się już własnego cienia



JOHN FRUSCINATE został muzykiem w RED HOT CHILI PEPPERS w 1988 roku. Miał wówczas zaledwie 18 lat (urodził się 5 marca 1970 r.). W zespole zajął miejsce Hillela Slovaka, który zmarł wskutek przedawkowania narkotyków. W 1992 roku sam popadł w nałóg i opuścił kalifornijską grupę. W tym czasie płyta 'Blood Sugar Sex Magik’ biła rekordy na listach przebojów na całym świecie. Na szczęście w 1998 gitarzysta zdołał wyzwolić się z narkotycznego uzależnienia i wrócił do zespołu, by nagrać wraz z nim dwa najlepsze albumy w historii grupy – 'Californication’ i 'By the Way’. Niezwykle utalentowany muzyk wydał niedawno swój czwarty już album solowy zawierający mieszankę ballad folkowych i krótkich elektronicznych eksperymentów.

Od kiedy wrócił pan do Red Hot Chili Peppers zespół stał się jedną z najlepszych kapel rockowych na świecie. Nie odnosi pan wrażenia, że przeżywa pan teraz najlepszy okres w swoim życiu?

Gdy miałem 21 lat byłem bardzo zagubiony. Nie wiedziałem do końca jakie podejmować decyzje, jak interpretować swoje uczucia, gdzie jest moje miejsce w życiu. Moja głowa pękała od pytań. W ciągu ostatnich pięciu lat żyłem chwilą, dzień po dniu, nie stawiając sobie pytań. Nie czuję się zagubiony, nie oglądam się za siebie, niczego nie żałuję i wiem czego chcę. Myślę, że takie spokojne i metodyczne podejście do życia jest dobre. Sześć lat temu byłem człowiekiem, który stracił wszystko, łącznie z umiejętnością gry na gitarze. Nie byłem już doskonałym gitarzystą tak, jak na początku kariery i nie byłem też zbyt przystojny. Szczerze powiedziawszy, wyglądałem nieco dziwacznie. W mojej krwi było wciąż tyle chemikaliów, jeszcze z okresu, kiedy brałem narkotyki… Nie miałem zatem niczego do zaoferowania oprócz siebie. Jedyną moją podporą było to, że koło mnie znaleźli się tacy ludzie jak Flea czy Anthony, którzy naprawdę we mnie wierzyli. Krok po kroku ćwiczyłem grę na gitarze i zamiast uprawiać gorszą wersję mojego dawnego stylu, starałem się szukać nowych inspiracji, aby spojrzeć na muzykę pod innym kątem. Teraz wydaje mi się, że wciąż dojrzewałem jako muzyk i autor piosenek, wypracowując styl zupełnie różniący się od poprzedniego. Sądzę, że ostatnie pięć lat było najwspanialszym okresem w moim życiu. Przedtem przeżyłem być może tylko jeden taki miesiąc. Nigdy nie przypuszczałem, że moje życie będzie tak wspaniałe.

Kiedy ogląda się koncert Red Hot Chili Peppers można odnieść wrażenie, że pan jest osobą, która podczas występu najlepiej się bawi. Widać, że jest pan szczęśliwy, kiedy występuje pan z Flea, Anthonym i Chadem.

Przeżyłem okres absolutnego odgrodzenia się od świata, ale kiedy wróciłem do zespołu publiczność cudownie przyjęła ten fakt. Tak bardzo wzrusza mnie to, że gdy chodzę po scenie, czuję energię i miłość naszych fanów… Dodaje mi to sił i sprawia, że czuję się wspaniale. Swojego czasu nie mogłem nikomu dać radości swoją muzyką i było to niezwykle bolesne doświadczenie. Występowałem bardzo długo i chwilowa przerwa była dla mnie korzystna, kiedy jednak straciłem umiejętność gry na gitarze, zdałem sobie sprawę z tego, że muzyk rockowy musi uszczęśliwiać ludzi swoją muzyką, bo w przeciwnym razie sam będzie nieszczęśliwy. W zespole jestem osobą, która się najczęściej śmieje. Inni żartują sobie więcej niż ja, ale ja śmieję się z ich żartów bardziej niż ktokolwiek.

Reżyser Tim Burton powiedział kiedyś, że najlepiej komunikuje się z ludźmi poprzez swoje filmy. Czy mógłby powiedzieć pan to samo o swojej muzyce?

Tak. Gra na gitarze i pisanie tekstów są moim sposobem porozumiewania się z innymi. Od dziecka poświęcałem obu tym czynnościom dużo czasu i energii. Od kiedy miałem 12 lat słuchałem niemal wyłącznie punk rocka i new wave. Czułem, że mam bardzo wiele do powiedzenia, ale nie wiedziałem jak to wyrazić. Pewnego dnia zacząłem brzdąkać na gitarze i pisać teksty. Napisałem dwadzieścia punkowych piosenek pod rząd, i choć nikt tego nie usłyszał, to był to mój przekaz. Zakomunikowałem coś w taki sposób, bo żaden inny nie wyraziłby tego, co chciałem powiedzieć. Nie mógłbym tego zrobić gadając z dzieciakami w szkole. To było coś, co mogłem wypowiedzieć siedząc sam w swoim pokoju. Od tego czasu zmieniło się tylko to, że swoim przekazom nadaję taką formę, aby były one zrozumiałe dla innych ludzi. Nawet wtedy, gdy siedziałem z gitarą w pustym pokoju, czułem się jak gwiazdor. Wszystkie piosenki nagrałem, narysowałem okładkę. Czułem, że zrobiłem coś wyjątkowego.

Czy zatem, gdy przygotowuje pan album solowy, czuje się pan tak jak w dzieciństwie, kiedy zamykał się pan w pokoju z gitarą?

To raczej kontynuacja tego okresu. Kiedy zajmuję się muzyką, nie czuję się ani dzieckiem, ani dorosłym. Jestem po prostu sobą. Robię tę samą rzecz, którą zajmowałem się dawno temu. Od kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że to mój sposób na życie, nic się nie zmieniło.

Jaka jest różnica między przygotowywaniem własnego albumu a pisaniem dla Red Hot Chili Peppers?

W zespole na moich barkach spoczywa mniej obowiązków. Piszę swoje partie gitarowe, a resztą martwią się inni. W RHCP nie zajmuję się również tekstami. Kiedy Anthony, Flea i Chad zrobią już swoje, zaczynam myśleć nad partiami wspierającymi wokal, jeśli to oczywiście potrzebne. Zamiast obmyślać całą piosenkę, skupiam się jedynie na swojej partii. Moja rola polega na kreowaniu pewnego fragmentu całości. To, co robię w Red Hot Chili Peppers wymaga o wiele więcej współpracy. Kiedy dołączyłem do zespołu, bardzo trudno mi było się do tego przyzwyczaić, bo od dziecka komponowałem swoje utwory od początku do końca samodzielnie. Minęło wiele lat zanim zauważyłem, że komponując dla Red Hot Chili Peppers nie mogę za bardzo ingerować w całość utworu, bo wówczas niemal narzucam reszcie grupy swoją wizję, a tworzenie muzyki w zespole nie na tym polega.

Czy można zatem stwierdzić, że czuje się pan bardziej związany ze swoim solowym materiałem i w jego przypadku jest pan bardziej odpowiedzialny za to, co komponuje?

Bliska mi jest każda muzyka, którą piszę. W Red Hot Chili Peppers komponujemy razem, choć były okresy, kiedy cały ciężar tworzenia brałem na siebie. Tak było w przypadku materiału do albumu 'By the Way’. Nie chciałbym jednak pracować w taki sposób w przyszłości, bo pisząc dla RHCP jestem tylko członkiem zespołu. Jeśli chodzi o moje solowe nagrania, nie jestem jedyną osobą, której "powinno się podobać". Jest jeszcze Josh Klinghoffer (perkusista), mój przyjaciel, który ze mną gra. Współpraca z nim czyni moją pracę solisty bardzo interesującą.

W 'Shadows Collide with the People’ słychać gitary akustyczne, wokalizy, ale również dziwne efekty elektroniczne. Co zainspirowało pana do tego, aby stworzyć taki właśnie album?

Jeśli chodzi o muzykę, to The Smiths, The Beatles, muzyka pop, w której pobrzmiewają interesujące akordy – piosenki Burta Bacharacha, Carole King. Wiele czasu spędziłem grając na fortepianie, co wpłynęło na to, jak obecnie postrzegam gitarę jako instrument. Na mojej płycie można usłyszeć również echa albumu 'Violator’ Depeche Mode. Josh i ja jesteśmy fanami zespołów Tears For Fears i Orchestral Manouvres in the Dark (OMD). Osobiście dużo słuchałem dwóch pierwszych albumów Human League. Wszystko to odzwierciedla się w muzyce na najnowszej płycie.

Ma Pan na swoim koncie cztery albumy solowe. Wierzy pan w możliwości swojego głosu?

Zawsze w nie wierzyłem. Jeśli ktoś nie lubi mojego głosu, to jego sprawa. Wiem, że zawsze byłem w stanie poruszyć swoim śpiewem innych ludzi. Tak było już wtedy, gdy grałem dla przyjaciół w swoim pokoju. Nie ma to bynajmniej żadnego związku z wysokim poziomem technicznym mojego śpiewu. Czasami artyści są doskonali pod względem technicznym, ale nie umieją nikogo swoim śpiewem poruszyć. Ja umiałem to robić od wczesnego dzieciństwa. Jednak teraz traktuje swoje śpiewanie bardzo serio i dlatego biorę lekcje emisji głosu. Dzięki temu pracuję w studiu wydajniej, szybciej osiągając zamierzony efekt.

Których wykonawców pan lubi?

Bardzo cenię Iana Curtisa, który być może nie miał świetnego głosu, ale jego muzyka wciąż mnie bardzo porusza. Lubię też artystów dobrych technicznie, na przykład Freddiego Mercury. Uwielbiam divy sceny – Mandy Prior, Sandy Dennis i Ann Briggs. Podziwiam ludzi, w których głosie odbija się silny charakter, taki jest chociażby Lou Reed.

Robi pan również coraz więcej chórków dla Red Hot Chili Peppers. Wcześniej się pan tym nie zajmował.

Nasz producent Rick Rubin chciał, abym się tym zajął, gdy przygotowywaliśmy materiał do albumu 'Californication’. Niezbyt mi się to spodobało, ale zgodziłem się. Później stwierdziłem, że był to świetny pomysł.

Jakie są pana plany dotyczące Red Hot Chili Peppers?

Latem zakończymy nasze tourne i wówczas zamierzamy zabrać się za dokończenie kolejnego nagrania. Już trochę nad nim pracowaliśmy. Ale póki co nie powiem na ten temat nic więcej…

Rozmawiała Christine Ockrent
(Christine Ockrent/Metropol)

Comment!

You must be logged into post a comment.