Search for:
 

Wrażliwy kompilator



Rozmowa z Lechem Janerką

Nigdy nie jest o nim głośno, a jednak na jego kolejne płyty czeka zawsze grupa wiernych fanów, którym nie wystarcza oferta muzyczna oferta mass mediów. Lech Janerka, bo o nim mowa, przygotował kolejną płytę. Płytę wyjątkową, bo zawarł na niej piosenki z melodiami, które napisał jeszcze jako nastolatek. Jej tytuł to "Plagiaty".

"Za oknami pretendują kryptofisie" – śpiewasz na najnowszej płycie. A co jest w "Twoich oknach"? Myślę, że jest tam – konsekwentnie, od ponad 20 lat – tajemnica, czujność i czułość, często żart. No i spokój – z dala od wrzawy, przecież także "przemysłu muzycznego", środowiska. To chyba komfortowa pozycja…

Trudno mi jest na siebie patrzeć aż z takim dystansem… Jestem dosyć rozwydrzony. Zdaję sobie sprawę, że jestem "świętą krową polskiego rocka". Korzystam z tego całymi garściami i dobrze się z tym czuję. Muzyka to jest wolność. Dla mnie, w graniu, od początku, od czasu Klausa Mitffocha i jeszcze wcześniejszych mych wystąpień, było ważne żeby zrobić sobie frajdę pisząc piosenki. A taką prawdziwą frajdę robiłem sobie wtedy, gdy wysupłałem coś oryginalnego. Mam to szczęście, że nie jestem z wykształcenia muzykiem. Czyli te dwadzieścia lat temu składałem dźwięki tak, by one mnie bawiły. Praktycznie wzorców nie było. To dość dziwne… Wszyscy się śmiali, że słucham Beatlesów – bo rzeczywiście lubiłem Beatlesów – a gram w zespole Klaus Mitffoch. I gdy siadam do komponowania, to wychodzą jakieś zgrzyty w rodzaju: "Nad ranem śmierć się śmieje", czy "Ewo, rewo i ja". W warstwie kompozytorskiej próbowałem być wierny zasadzie "dźwięk do dźwięku, dźwięk do dźwięku" i jeżeli czasem się udawało to sprawiało mi frajdę. Ponieważ na początku nie robiłem tego na sprzedaż, robiłem to dla siebie, albo po to, aby zaimponować kumplom z zespołu, nie czułem presji, że powinienem grać w jakiejś stylistyce, podłączać się pod jakieś nurty, "pretendować"… I takie myślenie o pracy – o procesie pracy – zostało mi do dzisiaj. Oczywiście, kiedy zacząłem grać profesjonalnie, zacząłem też słuchać co inni robią, szczególnie w warstwie produkcyjnej – jak się ludzie dobierają do materii muzycznej. Nie miałem doświadczeń…

A jak bardzo Wrocław – niezmiennie "Twoje miejsce na Ziemi" – pomaga takiej, a nie innej postawie?

Ja zawsze byłem "samotnym czubkiem". I teraz też, nie jestem żadnym "bywalcem" – najczęściej siedzę w domu, albo w pracowni – moim muzycznym laboratorium – w której dziś rozmawiamy. Przez wiele lat mieszkałem we Wrocławiu, czułem się Wrocławianinem, ale nie miałem problemów i z tym, żeby np. pomieszkać trochę w Nowym Jorku. Teraz dopiero, powoli staję się sentymentalny, "rozmiękczony" – przychodzę na rynek i czuję się "u siebie"… A mój "poważniejszy kontakt z miastem Wrocław" zaczął się od tego, że pewnego dnia dostałem za swoją twórczość nagrodę prezydenta miasta. I nagle okazało się, że jestem znaną postacią we Wrocławiu. Niedługo potem udało mi się na korzystnych zasadach wynająć od miasta tę pracownię – w doskonałym miejscu, tuż przy rynku – wraz z błogosławieństwem, by tutaj "dłubać swoje".

Kwintesencją Janerkowego stylu jest mix: młodzieńczej, spontanicznej muzyki i dojrzałego, wyrafinowanego słowa… A Twoje piosenki to forma zawsze mocno skondensowana. Dlaczego?

Jako młody człowiek byłem zawsze małomówny. I jeżeli już byłem zmuszony żeby coś powiedzieć to bardzo starałem się, aby to coś oznaczało. Dla mnie byłoby poniżające, że np. biorę udział w rozmowie i "ble-blam". I jest milutko… Moje życie nie było milutkie i nie widziałem powodu, żeby w ogóle się odzywać w takiej sytuacji. Więc kiedy doszło już do tego że zacząłem pisać teksty piosenek, starałem się, by po prostu nie były bełkotem. Jestem lapidarny w wyrażaniu swoich emocji – w warstwie werbalnej… W szkole średniej pisałem bardzo lapidarne wypracowania, które były źle oceniane. Z dużym zdziwieniem przyjąłem fakt, że moje teksty są zauważalne. Na początku Klausa, jeszcze przed publicznymi występami, teksty pisał perkusista i on właśnie sugerował, że może bym śpiewał. Przejrzałem to i powiedziałem, że nie potrafię się z tym utożsamić. Odparł – żebym ja coś pisał. Napisałem kilka tekstów, okazało się, że jest gościem z klasą… Wyznał, że są o wiele lepsze. I tak już zostało. Gdy zaczęliśmy koncertować, okazało się, że te teksty potrafią być komunikatywne dla ludzi i coś tam oznaczają. Po rozpadzie Klausa pozostało mi kontynuować tę drogę, drogę solową jak to się nieładnie mówi. Dopiero z czasem zauważyłem, że te teksty mogą sobie żyć zupełnie autonomicznie – bez muzyk. Kilka lat temu wydałem nawet zbiór wszystkich moich tekstów, od czasów Klausa do "Fiu Fiu…", rzecz nazwałem dosyć okropnie, bo po prostu: "Texty". To bez wyjątku teksty piosenek. Pogrupowałem je ze względu na przynależność do płyt na których się ukazały. Jestem wybrednym czytelnikiem. Od początku mego pisania starałem się, by forma tych tekstów sprostała podobnemu do mnie czytelnikowi. I to cała historia, cały przepis…

To naprawdę cały artystyczny przepis?

Nie czuję się artystą. Gdyby uważnie śledzić konteksty w których jestem osadzony – określiłbym siebie jako wrażliwego kompilatora. Lubię mieć świętości… Więc, jeżeli mówimy o artyzmie to nie sądzę żebym się kwalifikował. Jakoś nie jestem w stanie podwiesić się pod taki termin. Piszę teksty, muzykę – swego rodzaju pamiętnik. I to wszystko.

Twoje piosenki – pamiętniki – są trochę jak fotografie… Gęste – dane, zadane odbiorcom. Dotykające rzeczywistości ale przecież nie wprost, trochę nierzeczywiste… Do wielorakich interpretacji. A propos – nigdy nie porzuciłeś fotografii?

To jest dobre skojarzenie… Kiedyś byłem czynnym zawodowym fotografem, interesowałem się grafiką, i wtedy w ogóle nie pisałem… Od momentu w którym zacząłem pisać, grać, publicznie występować, zawiesiłem zawodowe fotografowanie, ale nie zawiesiłem swych aspiracji do precyzji. Staram się widzieć rzeczy w całej swej złożoności – że tak to górnolotnie nazwę… Ciężko mi się skoncentrować. Potrafię się koncentrować na bardzo krótko i na bardzo wąskim obszarze rzeczywistości. I wtedy puentuję to w tekście. A ponieważ nie piszę za często, mam nadzieję, że nie popadam w rutynę. Kiedyś jeszcze bawiła mnie forma. W tej chwili mam bardzo poważne problemy ze znalezieniem takiej właściwej formy. A może w muzyce rockowej nie powinno mieć się świadomości formy? Być może zbyt serio patrzę na siebie i na świat. Mimo, że przecież różne psikusy wyprawiam w tych tekstach.

No właśnie. Twoje piosenki, poważne przecież, podszyte są dużym ładunkiem poczucia humoru, żartem…

Tak. Mam poczucie humoru – katastrofalne… Kiedyś zastanawiałem się, jak się naprawdę powinien nazywać ten zbiorek moich tekstów. Myślałem o tytule "Igraszki". W sumie są to takie igraszki – ze słowem, z rzeczywistością, z samym sobą. Notabene, na okładce książki jest jakiś typ, coś tam chyba piszący, przy klawiaturze, co sobie strzelił w głowę i urwało mu pół łba… Dziwna, futurystyczna postać, ale to już dzieło, wynikłe z lektury owych tekstów, grafika Rafała Garcarka.

Na takie "igraszki z samym sobą", na taki atak na siebie, chyba niewielu ludzi, niewielu twórców może sobie pozwolić?

Ja myślę, że każdy może sobie pozwolić. Nie każdy ma czas i ochotę, by modyfikować swoją osobowość, swój świat wartości. W każdej działalności jesteśmy skazani na zadufanie. Kochamy swoje dzieła. ("Lubią nas"…) Mój instynkt samozachowawczy każe mi nierzadko atak skierować przeciwko sobie. Każe mi dostrzec w sobie rysę – coś z czym powinienem walczyć, co powinienem z hukiem rozsadzić.

Nie jestem wprawdzie już tak autodestrukcyjny, czy wręcz agresywny wobec siebie, jak niegdyś, ale myślę, że takie bezwględne, czujne przyglądanie się sobie samemu, kontrolowanie siebie – najczęściej przecież bolesne – pomaga pozmieniać w sobie wiele spraw. Ja pozmieniałem kilka i wciąż pracuję…

Twoje "igraszki", pamiętniki są muzycznie zróżnicowane. Jak bardzo spotkania z innymi muzykami – skład Twoich zespołów zmieniał się przecież często – wpłynęły na ich brzmienia?

"Jestem mało kontaktowy"… Mam słaby kontakt z ludźmi. I na dodatek jestem słabym muzykiem. Jeżeli w zespole spotyka się np. dwóch muzycznych erudytów to oni potrafią przeprowadzić fajnie jakiś dyskurs, polemizować ze sobą. Ja nie potrafię. W pierwszym zespole to było wzajemne inspirowanie się. Potem już nie bardzo. Nigdy na przykład nie brałem udziału w jamie. To nie ten trop…

Śledzisz co dzieje się na tzw. "rynku"?

Niewiele słucham. Podziwiam gitarzystę z którym obecnie pracuję – Damiana Pielkę – on cały czas słucha, śledzi wszystkie nowości.

Czyli i dziś muzycznie najbardziej podoba Ci się The Beatles?

I pewno to słychać najbardziej na mej najnowszej płycie zatytułowanej "Plagiaty". Można być młodym, można cieszyć się tym, co się robi… Być akceptowany, wręcz szczęśliwy… Może to brzmi jak jakieś bzdury, banały, ale to słyszę w ich muzyce. Spontaniczność. Dużo radości. Melodię.

A z innych dyscyplin sztuki – co Cię zajmuje?

Kiedyś bardzo uważnie śledziłem wszelkiego rodzaju wystąpienia plastyczne. Miałem być grafikiem. Wciąż dużo czytam. Z mojego literackiego kanonu najpierw wymienić muszę Borgesa – za dobry pomysł, za lapidarność, za erudycję, za łączenie świata wyimaginowanego z realiami. A ostatnie odkrycie to Michel Houellebecq – "Cząstki elementarne" – fascynujący opis świata do którego właśnie podążamy – mówię o Polsce – bez "szczęśliwej puenty"…

Pomówmy trochę o Twojej nowej płycie – "Plagiaty". Premiera już 25 lutego 2005. Powstawała chyba zupełnie inaczej niż wszystkie Twoje dotychczasowe produkcje? Skąd taki tytuł?

Muzyki, melodie zapisane na najnowszej płycie wymyśliłem, kiedy miałem 17, 18 lat i kiedy słuchałem Beatlesów i kiedy chciałem pisać takie piosenki jak oni… Przez lata, gdzieś z tyłu głowy, te melodie widać mi się odłożyły. Nigdy jednak nie myślałem o tym, by je wydawać, by je pokazywać ludziom. Kiedyś Bartek Dziedzic – mój producent muzyczny i dźwiękowiec – mówi: "Lechu, jak ja przychodzę do Ciebie do domu, to Ty grasz na gitarze jakieś śmieszne melodie. Nigdy nie grasz tego, co znam z koncertów. Może byśmy coś z tym zrobili." Siedliśmy, zaczęliśmy przebierać i zrobił się z tego komplecik kilkunastu, krótszych lub dłuższych, melodii, czasem tylko tematów. Wszystkie zaś słowa – nie ma co kryć, niekiedy i ponure – powstawały współcześnie.

Jest to jakieś przecięcie, szukanie "czegoś po bardzo skończonym" – "Fiu Fiu…"?

Nie jest to jakiś ruch z premedytacją. Ta płyta po prostu sama do mnie przyszła. Nagła śmierć mojego wieloletniego gitarzysty – Wojtka Seweryna – bardzo mnie poruszyła, zaskoczyła. Naturalnie pozamykała też pewną historię. Mieliśmy wspólne pomysły, plany osadzone "w moim głównym nurcie" że tak powiem… Być może "Plagiaty" są moją kontrą wobec bezradności… Zwłaszcza wobec takich wydarzeń…

Bawi mnie, że powstał materiał tak różnorodny – z przeróżnych światów. W warstwie muzycznej są to rzeczy zdecydowanie bardziej pogodne, melodyjne od tego, co robiłem przez wiele lat. Zwiewność kompozycji na "Plagiatach" podkreśla też gitara akustyczna, na której sam gram! Jedna piosenka na płycie będzie miała dwie wersje. Nigdy czegoś takiego nie robiłem. To bossa nova. Napisałem ją, kiedy poznawałem Bożenę, moją żonę. Pierwsza wersja, ta podstawowa, jest taka, jaką napisałem wtedy dla niej. A ponieważ jest ona prościutka, melancholijna, rzewna, zrobiliśmy też drugą – gdzie melodia, harmonia jest ta sama, ale tekst już zdecydowanie odmieniony. Ta druga odsłona bossa novy to najbardziej mroczny fragment płyty.

Comment!

You must be logged into post a comment.