Search for:
 

Roots Manuva



Brytyjski ambasador rapu z jamajskimi korzeniami

Tym razem nie będzie przynudzanego wstępu. Jeśli nie kojarzysz Roots Manuvy, Czytelniku, koniecznie sprawdź tekst o nim w DosDedos#46. Jedyne, co godzi się wspomnieć, to informacja, że wywiad przeprowadziliśmy z okazji zbliżającej się wielkimi krokami premiery nowego krążka tego doskonałego artysty. „Awfully Deep“ już niebawem w sklepach, rozmowa z Roots Manuvą już teraz w DosDedos!
DosDedos: Witam serdecznie, cieszę się, że zgodziłeś się na rozmowę.

Roots Manuva: Taka praca (śmiech). A tak poważnie, to z przyjemnością poopowiadam ludziom z Polski o sobie i swojej muzyce.

DsDs: Najpierw powiedz, jaka pogoda w Londynie? W Warszawie np. fatalna bardzo?

RM: Widzisz, pewnie liczysz na odpowiedź: u nas też, pada jak zawsze? Tymczasem nie! Jest całkiem miłe grudniowe przed-południe, bez rewelacji, ale w porządku.

DsDs: Jak czujesz się po wyczerpującym okresie nagrywania albumu? Ulga, radość?

RM: To trochę inaczej. Bardzo się cieszę, że mam ten etap za sobą, ale tak naprawdę kocham robienie muzyki, nie traktuję tego jako męczącej pracy, lecz jako wielką przyjemność. Układanie nowych kompozycji, eksperymenty z dźwiękiem, brzmieniem, nowe teksty – to wszystko mnie napędza, sprawia, że chcę żyć i iść dalej. Tak naprawdę nie czułem zmęczenia, wyczerpania, nawet gdy siedziałem w studiu po piętnaście godzin. Zresztą powiem może ciut inaczej. Lubisz swoją pracę? Masz dziewczynę?

DsDs: Hmm, dwa razy tak. Do czego zmierzasz?

RM: No i czy gdy przepiszesz ten wywiad ze mną, co na pewno zajmie ci trochę czasu, będziesz miał ochotę się z nią spotkać i np. uprawiać przez kilka godzin udany seks?

DsDs: Jasne.

RM: Tak jest ze mną i muzyką. Niby czasem nie mam już siły, jestem wyczerpany, ale na myśl o szlifowaniu moich produkcji, nadawaniu brzmieniu nowego wymiaru, dostaję kopa, nowej energii. Bo jeśli kochasz to, co robisz – czy to jest mycie samochodów, czy praca za biurkiem – nie traktujesz jej w charakterze męczarni, a czegoś zwy-czajnego, co daje ci radość. Swoją drogą pozdrów dziewczynę (śmiech). Słyszałem, że Polki są bardzo piękne.

DsDs: Zdecydowanie to potwierdzam. Powiedziałbym nawet – najpiękniejsze!

RM: No, to mam nadzieję, że będę miał okazję się o tym przekonać podczas jakieś trasy koncertowej.

DsDs: Zapraszam w imieniu Polaków! Generalnie planujesz jakiś duży tour w związku z premierą „Awfully Deep“?

RM: Na pewno będzie się coś takiego działo, ale jeszcze nie ma dopiętych wszystkich szczegółów.

DsDs: Lubisz koncertować, czy wolisz raczej spokojną pracę w studiu?

RM: Szczerze mówiąc, to zależy. Z jednej strony uwielbiam grać koncerty, jeśli widzę ludzi, którzy rozumieją, chłoną moją muzykę, to widzę sens mojej pracy. Jednak są czasem takie dni, kiedy najchętniej zamknąłbym się w domu z butelką czegoś mocnego i kilkoma jointami, a akurat wtedy przychodzi zagrać gdzieś imprezę. Wówczas wiadomo, że po prostu traktuję to na maksymalnie profesjonalnych zasadach, by widzowie nie żałowali wydanych na bilety pieniędzy.

DsDs: Jak oceniasz kondycję hip hopu w obecnej chwili na całym świecie?

RM: Mógłbym powiedzieć, że nie jest dobrze, ale to przecież nic nie zmieni. Jest wielu dobrych artystów, o których usłyszało 1000 osób na całym świecie i mnóstwo wielkich, maksymalnie bogatych i lubianych ludzi bez krzty talentu. W zasadzie cały ten mainstreamowy rynek muzyczny to tylko jedna wielka maszyna, mająca na celu notowanie zysków i nabijanie części osób kieszeni. Underground zawsze będzie istniał jako alternatywa do tego, ale jej pole manewru wiadomo, że już nawet w samych założeniach, jest ograniczone.

DsDs: A czy ty czujesz się jednym z elementów tej maszyny, o której wspomniałeś?! Jeśli nie – jak i gdzie widzisz w ogóle swoje miejsce w świecie muzyki?

RM: Hmm, trudne pytanie – nie wiem do końca. Nie czuję się częścią tej maszyny, ale z drugiej strony tak naprawdę chyba nikt ci nie będzie w stanie otwarcie przyznać – tak, jestem tylko pierdolonym trybem, który ma zarobić wielki majątek, nie wnosząc tak naprawdę nic świeżego i nowego do muzyki. Wiesz, ja się zawsze staram dać ludziom coś ciekawego, twórczego, dać im nowe doznania związane ze słuchaniem mojej płyty. Nigdy nie chciałem nagrać materiału, który byłby zgodny z oczekiwaniami i założeniami fanów.

DsDs: Właśnie! Zawsze słuchając nowych rzeczy twojego autorstwa łapałem się, że są inne od oczekiwań, starają się zaprezentować ciebie samego jako artystę w innym świetle.

RM: Cieszę się, że tak to odbierasz. Właśnie o to mi chodzi. Teraz muzyka – nie tylko hip hop, lecz generalnie – jest nastawiona raczej na masowość. Większość odbiorców chce słyszeć to samo, siedząc w pracy, idąc do restauracji, kochając się i szalejąc w klubie. Ja mam to w dupie, oddając moim słuchaczom albumy trudne, bo wciągające. Nie da się ich zrozumieć na raz i odłożyć na półkę. Większość albumów, jakie do mnie trafiają, ma właśnie taki jebany posmak – że wysłuchasz raz i tak naprawdę nie masz ochoty już do nich wracać. Wiesz, że wszystko czego chciałeś doznać w związku z danym materiałem, dostałeś z miejsca. To nie jest moim zdaniem w porządku. Dla mnie liczy się, by ludzie poświęcili dużo czasu słuchając mojej muzyki, by nie nudziła im się, a wręcz przeciwnie – by odkrywali ją każdorazowo w inny sposób.

DsDs: Widzisz na scenie ludzi podobnych do siebie, w sensie takiego podejścia do pracy, muzyki jako sztuki nie na raz?

RM: Tak! Np. Dizzee Rascal, jego muzyka jest właśnie taka. Może wiele osób uważa, że jest on artystą bardzo komercyjnym i w tej chwili promowanym bardziej na siłę niż ze względu na rzeczywistą wartość jego twórczości. Ja zupełnie tak nie uważam. Sądzę, że to wielki młody człowiek, przed którym ogromna przyszłość. Od momentu, kiedy pierwszy raz go usłyszałem, poszedł o kilka kroków do przodu, wydaje mi się, że ten szczeniak tak naprawdę jest w stanie pokonać wszelkie granice i bariery – on jest po prostu pierdolonym geniuszem!

DsDs: A nie wydaje ci się, że on właśnie wpadł w taką machinę, o jakiej wcześniej rozmawialiśmy, i w tym momencie bardziej mu zależy na tym, by nagrywać i sprzedać jak najwięcej?

RM: Nie, skąd! Rozumiem, że masz na myśli to, iż bardzo szybko wydał drugi album, ale to naprawdę nie wynikło z chęci wyssania z ludzi ile się da, bo jest się na szczycie, tylko z kreatywności i chęci tworzenia. Jeśli ktoś nagra zajebistą płytę w 2 tygodnie, bo ma po prostu tak niesamowitą wenę, to znaczy, ze zrobił coś na odpierdol? Nie, to nie tak.

DsDs: Ok, rozumiem twój punkt widzenia. Ja też bardzo lubię i szanuję Dizzee’go, więc zgadzam się z tobą. Rodney, opowiedz proszę teraz o tym, jak postrzegasz główne różnice pomiędzy nowym albumem a poprzednimi?

RM: To akurat ciężko mi powiedzieć. Myślę, że główne różnice wyniknęły na bazie metod tworzenia, bo one się przez lata zmieniały bardzo, jeśli o mnie chodzi. Tym razem byłem bardzo wyczilowany podczas nagrywania. „Awfully Deep“ powstało na bazie powrotu mojej fascynacji klasycznym rapem. Tak, właśnie! Lata 80., złota era. Wtedy hip hop brzmiał tak, jak należy. Miał w sobie funk, vibe, kołysał, a zawierał w sobie zarazem dużo prawdziwych i mądrych sentencji. Zrozumiałem to ostatnio, gdy zapaliłem jointa w domowym zaciszu (śmiech) i puściłem sobie klasyczne płyty Erica B & Rakima. To byli geniusze, ich muzyka do dziś dnia porywa.

DsDs: Trochę mnie dziwi to, co mówisz. Twoja muzyka dotąd kojarzyła się z wytyczaniem nowych szlaków i środków ekspresji dla hip hopu.

RM: Hmm, ale mi nie chodzi tylko o muzykę. Wiesz, sama otoczka tamtych czasów, radość tworzenia jest czymś unikalnym, co warto by było jak najczęściej przypominać. Bo w to, że można to przywrócić, akurat za bardzo nie wierzę. Zobacz, mówisz, że moja muzyka wytycza nowe szlaki. Dziękuję ci za taki komplement, ale powiedz mi, czy zarazem tak właśnie nie było też z np. De La Soul, Gang Starrem, Public Enemy?

DsDs: Jasne, każdy z wymienionych przez ciebie twórców wniósł coś nowego do rapu.

RM: Otóż to, ale teraz mało kto o nich pamięta i tak naprawdę nikt już nie widzi w nich ludzi, którzy zrewolucjonizowali rap i nadali mu nowe oblicze.

DsDs: Ale z drugiej strony nie powiesz mi przecież, że słuchacze ich nie doceniają, przecież wciąż kupują ich płyty, chodzą na koncerty.

RM: Owszem, ale ich popularność jest niczym w odniesieniu np. do 50 Centa czy Eminema. Mnie osobiście to boli. Nie mam nic do ich twórczości, muszą być dobrzy, skoro osiągnęli taki sukces. Ale nie wydaje mi się, by muzyka, którą tworzą była sztuką. To raczej tylko zajebiście stworzony i dopracowany produkt. Ja oczekuję czegoś więcej, dlatego trudno mi się z tym wszystkim pogodzić.

DsDs: Coś w tym jest. Hmm, czy uważasz, że narkotyki, alkohol mogą być czymś w rodzaju katalizatora dla twórcy i pozwalać mu w stworzeniu czegoś, na co nie porwałby się na trzeźwo?

RM: Haha, wszyscy mnie wprost pytają o ćpanie, a ty potrafiłeś tak ładnie to ująć (śmiech).

DsDS: Dzięki za komplement, przyszło mi to do głowy, ponieważ gdzieś wyczytałem, że pracując z Cinematic Orchestra nad płytą „Every Day“, na której moim zdaniem osiągnąłeś absolutny szczyt, bardzo mocno eksperymentowałeś z drugami.

RM: Nie będę ukrywał, że mam za sobą wiele epizodów z narkotykami, ale używałem ich świadomie, były to dojrzale podjęte decyzje, a nie fanaberia dzieciaka, który chce sprawdzić, jak fajnie jest być na haju. Chciałem sprawdzić, jak będzie mi się pracowało pod wpływem różnych substancji i nie żałuję tego, bo odkryłem w muzyce wiele nowych rzeczy za sprawą emocjonalnego odpływu. Dla jednego drogą do nowych odkryć będzie spacer i wyciszenie się, dla drugiego coś innego. Nie uważam, by dragi, alkohol były złe. Kwestią najważniejszą jest po prostu, by do wszystkiego mieć dystans, używać świadomie i zdając sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje.

DsDs: Dokładnie, wszystko jest dla ludzi, ważne by znać granicę, zgadasz się?

RM: W stu procentach! Doskonale to ująłeś, musisz wiedzieć, jakie są granice, kiedy się zatrzymać. Jednak nie wolno zapominać o jednym. Jeśli decydujesz się na różne kroki, musisz być pewny siebie, swojego zachowania, ale też myśleć, jak zareagują na to osoby, na których ci zależy. Czasem można jedną głupotą stracić coś, na co pracowałeś latami.

DsDs: Jak odbierasz sławę, to wszystko, co udało się osiągnąć w ciągu tych 5 lat od debiutu? I jakie jest ewentualne drugie dno tego wszystkiego, coś czego nienawidzisz, a jako popularny artysta musisz robić?

RM: To nie jest tak, że ja się czuję sławnym, niezwykle popularnym człowiekiem, artystą. Nie mam problemu z pójściem ze swoją dziewczyną do kina czy knajpy. Nie rozdaję miliona autografów dziennie. Wszystko to i tak jest po prostu konsekwencją drogi w życiu, jaką obrałem. Przede wszystkim bardzo się cieszę, że mogę zarabiać na realizowaniu swoich marzeń, pragnień, robiąc to, co kocham. Pewnie, że mógłbym szukać na siłę minusów. Dużo osób zapewne sądzi, że problemem dla mnie jest to, że niby jestem popularny, a wciąż nie zarobiłem na zajebisty samochód. Tyle, że nigdy o tym nie myślałem w taki sposób.

DsDs: Ile się z kolei zmieniło w całym biznesie okołorapowym na Wyspach? Czy te lata, które spędziłeś jako jeden z największych artystów hiphopowych wewnątrz tej sceny, dały ci jakieś ciekawe spostrzeżenia na ten temat?

RM: Scena idzie do przodu, ale ja akurat nie siedzę w środku tego tak naprawdę. Nagrywam dla Big Dada, to nie jest wielki label, nikt nie zarabia fortuny za wydawanie albumów na Wyspach, oczywiście jeśli chodzi o muzykę rapową. Na pewno przez te lata coś poszło do przodu, wygląda to profesjonalniej, jednak wciąż brakuje tej wielkiej iskry, która by spowodowała prawdziwy pożar, rozumiesz, co mam na myśli?

DsDs: Tą iskrą mogłaby być kasa?

RM: Hmm, na pewno. Nie chodzi mi tu o miliony funtów bezmyślnie pompowane w promowanie sztucznych twórców. Raczej o to, by za sprawą sensownie przemyślanej polityki marketingowo – promocyjnej, twórcy z takich labeli, jak Ninja Tune, Big Dada czy Jazz Fudge, mieli szansę trafić do szerszej grupy odbiorców. Oczywiście nie za wszelką cenę. Są pewne bariery, których nie można przekraczać, by nie nara-zić się na śmieszność. Chodzi o zaistnienie w szerszej świadomości słuchaczy, by mieli oni szansę sami zdecydować, kogo uważają za wartościowego muzyka. Nie mogą tego zrobić, gdy tak naprawdę nie do końca nawet wiedzą, że hip hop to coś poza Eminemem, 50 Centem czy Nellym.

DsDs: Ale przecież wasze klipy też są puszczane w stacjach telewi-zyjnych, single trafiają do radia, recenzje płyt, które nagrywacie, można znaleźć w prasie?

RM: Jasne, jednak skala działań naszych promotorów jest zdecydowanie inna. My nie nastawiamy się, aby trafić do wszystkich, za wszelką cenę i bez gustu. Dla nas liczy się, aby trafić do słuchacza świadomego, który wybiera nasz album, bo naprawdę uważa go za wartościowy, a nie dlatego, że zewsząd był atakowany informacjami na jego temat.

DsDs: Rozumiem, jednak jest to przecież odwieczny konflikt sztuki z produktem, stykamy się z tym ciągle na każdej niemal płaszczyźnie!

RM: I uważasz, że tak być powinno?

DsDs: Tego nie powiedziałem.

RM: No właśnie. Cholera, chodzi tylko, aby umieć odróżnić pięknie zapakowany, świecący od zewnątrz produkt od czegoś, co ma duszę i nie musi mieć kunsztownej oprawy. Ludzie to nie do końca chyba rozumieją. To zresztą chyba generalnie znak czasu, że większość wybiera coś ładnego, ale nie stara się wnikać, czy to coś sobą niesie, czy wnosi jakiekolwiek świeże, istotne wartości.

DsDs: Tak, tutaj muszę ci przyznać rację. Z drugiej strony to przecież obserwujemy nie od dziś?

RM: Co źle o nas wszystkich świadczy, skoro wiedząc, jaka powinna być właściwa hierarchia, od wielu lat nie robimy nic, by ją przywrócić.

DsDs: Jednak wtedy mogłoby się okazać, że to my jesteśmy tymi, którzy narzucają coś ludziom, i cała sytuacja się odwróci.

RM: W zasadzie tak… Sam nie wiem tak naprawdę, jakie byłoby rozsądne wyjście z tej sytuacji. Z jednej strony staram się o tym myśleć, robić swoje i konsekwentnie iść do przodu. Z drugiej jednak ta frustracja we mnie, jako artyście, czasem bierze górę.

DsDs: Ale sam przecież mówisz, że dla ciebie istotne jest, by trafiać do słuchaczy świadomych, którzy wybierają twoją muzykę, bo to w niej właśnie odnajdują te wartości, jakich szukają w muzyce. Grasz koncerty na całym świecie, masz fanów na każdym kontynencie, więc chyba nie jest aż tak źle?!

RM: Źle mnie zrozumiałeś. Nie miałem na myśli tylko siebie, nie chcę, żebyś to odebrał jako użalanie się. Jestem dumny z tego, jaką muzykę tworzę, i szczęśliwy z tego, że sięgają po nią ludzie z całego świata. Mam jedynie dużo żalu wobec całego przemysłu muzycznego za to, że zapomniano o korzeniach hip hopu i zrobiło się z niego w dużej mierze bezduszną maszynkę do zarabiania kasy. To nie powinno tak wyglądać, po prostu.

DsDs: To prawda. Trudno, skończmy już ten temat. Proszę cię teraz, byś zareklamował swój nowy album, mówiąc o nim kilka zdań.

RM: Po pierwsze – jest zdecydowanie inny od poprzednich dokonań, na pewno wiele osób będzie zaskoczonych jego brzmieniem. Wydaje mi się, że przede wszystkim ma lżejsze, bardziej wyluzowane, płynące brzmienie. Teksty dotyczą wielu rzeczy, ale w większości traktują je z dystansem i zostawiają słuchaczowi pole do własnych rozważań. „Awfully Deep“ nie jest długim krążkiem, to jest chociażby kolejny z efektów powrotu mojej fascynacji klasycznym rapem. Co więcej? Po prostu przesłuchajcie mój krążek, a przekonacie się, w jakiej formie jest Roots Manuva!

DsDs: A gdybyś pracował w Sourcie, ile dałbyś mu mikrofonów (śmiech)?

RM: Dałbym mu pierdolonych pięć mikrofonów i napisał wielką recenzję na pół numeru (śmiech).

DsDs: O, to dobre. Cóż, dziękuję ci za poświęcony czas i mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo w Polsce.

RM: Z przyjemnością. Chciałbym się przekonać, czy faktycznie macie tak piękne dziewczyny i mocną wódkę?

Comment!

You must be logged into post a comment.